43. Daleka rodzina

613 61 19
                                    

________________________
I got my mind made up and I can't let go
I'm killing every second 'til it sees my soul
I'll be running, I'll be running,
'Til the love runs out, 'til the love runs out
And we'll start a fire, and we'll shut it down,
'Til the love runs out, 'til the love runs out.
_________________________

Czarna sukienka, czarne baleriny, czarny płaszcz. Ariana zazwyczaj ograniczała się do bardziej stonowanych kolorów, lecz tym razem na widok tego, jak wyglądała, miała ochotę rozpłakać się tak, jak przez kilka poprzednich dni. Oczywiście, że nie mogłaby nie przyjść na pogrzeb swojej przyjaciółki, jednak powolne uświadamianie sobie, że doszło do tego, z czym wiązały się jej najgorsze koszmary, łamało jej serce.

— Kochanie? — drzwi do jej pokoju zaskrzypiały cicho. Lea jak i Edward również się wybierali, głównie po to, by wspierać krukonkę podczas tej ciężkiej sytuacji. Jej matka założyła ciemne spodnie oraz marynarkę, w której prezentowała się niezwykle poważnie, co zdecydowanie do niej nie pasowało. Obracała w dłoniach parasol, gdyż nawet niebo zrozumiało powagę sytuacji i jeszcze przed śniadaniem zaczęło padać. — Jeśli nie chcemy się spóźnić, musimy iść.

Ariana pokiwała głową, ostatni raz poprawiając luźno opadające na ramiona włosy, które i tak już niedługo miały się spuszyć i przemoknąć. Niedbała o to. Pozwoliła, by Edward objął ją ramieniem, choć zazwyczaj starała się nie dopuszczać do bliższych sytuacji z partnerem matki, a następnie poczuła lekkie szarpnięcie zapowiadające teleportacje.

Pogrzeb Shannon odbyć się miał nie tak, jak zakładała Ariana, w Stanach, skąd pochodziła jej rodzina, a w Londynie. Cmentarz znajdował się po drugiej stronie miasta i już przy samej furtce było wiadomo, że przyszło naprawdę wiele osób, by uczcić pamięć Hatway.

— Zobacz, to Marisol! — Lea kiwnęła głową w stronę krukonki, która również przyszła z rodzicami. Na jej widok Ariana poczuła, że cała siła, którą udało jej się zebrać specjalnie na ten dzień nagle znika wraz z zobaczeniem Mar. Znów myślami wróciła do ich rozmowy i wspólnego wpatrywania się tragedię, która rozgrywała się na ich oczach. — Możesz chcesz z nią porozmawiać?

— Nie, nie jestem na to gotowa — szybko i zdecydowanie zaprzeczyła, unikając spojrzeń innych czarodziejów, gdy powili szła wydeptaną ścieżką w odpowiednie miejsce.

Wiedziała, że w końcu powinna spotkać się z Marisol, dalej były przyjaciółkami, przynajmniej tak jej się wydawało. Była pewna, że ona również przeżywa wszystko i razem najpewniej czułyby się lepiej, jednak jak na razie nie miała odwagi, by stanąć z nią twarzą w twarz. Miała wrażenie, że przez brak Shannon ich relacja zmieniła się i już nie były sobie tak bliskie, jak przez wszystkie lata nauki w Hogwarcie.

Wśród zebranych ludzi rozpoznawała wiele osób. Najbliżej stało państwo Hatway – kobieta, po której Shan odziedziczyła ogromne, ciemne oczy i lekko falowane włosy oraz mężczyzna z taką samą gracją w stylu poruszania się, jak ona. Ariana miała już okazję spotkać Malie Hatway, gdy ta przyjeżdżała po swoją córkę na dworzec, a następnie zabierała na inny kontynent. Jej ojca spotkała pierwszy raz w życiu, głównie dlatego, że czarodziej miał ułożone stałe życie w Stanach i raczej nie opuszczał ich bez wyraźnej potrzeby.

— Dlaczego Shannon nie została pochowana tam, gdzie reszta jej rodziny? — spytała nagle Ariana, uświadamiając sobie dzięki licznym rozmową na temat wakacji, że przecież pierwsze korzenie krukonki zostały na zawsze w Ameryce. Tam też spoczywali jej dziadkowie i inne osoby, których nie miała okazji poznać. Tylko ona została w Anglii.

— Wydaje mi się, że rodzice Shannon nie chcieli robić sobie jeszcze większych problemów z przewożeniem ciała — odpowiedział jej Edward, witając się skinieniem głową z kilkoma znajomymi osobami.

Gdy stanęła bliżej, lecz nie na tyle, by narzucać się najważniejszym osobom, zauważyła również, że na pogrzeb przybył sam dyrektor szkoły – Albus Dumbledore oraz kilka innych nauczycieli. Nigdzie nie widziała swojego ojca, co odebrała z ulgą. Nie chciała, by pierwsza sytuacja, gdy to jest i z nim i Edwardem odbywała się w tak ważnej dla niej chwili.

Całe spotkanie przebiegło szybko, przez ogromne krople deszczu, które najwyraźniej nie miały zamiaru przestać spadać z nieba większość osób oddaliła się równo z wypowiedzeniem ostatnich słów. Tam, gdzie jeszcze chwilę wcześniej była ciemna, wilgotna ziemia, stał teraz prosty, marmurowy nagrobek. Gdy przyszła kolej Ariany, krukonka wyciągnęła swoją różdżkę i wyczarowała mały bukiet jasnożółtych hortensji – ulubionych kwiatów szatynki. Położyła je obok masy innych, a następnie spojrzała na wygrawerowany napis, starając się powstrzymać łzy, które powoli przysłaniały jej widok.

Shannon Lauren Hatway
05.09.1977 – 16.01.1995

To nie powinno się wydarzyć, była za młoda by umrzeć, miała szanse na wspaniałe życie, którą odebrało jej... W zasadzie nikt nie do końca był pewien, kto tego wieczoru zjawił się na terenie zamku i podszedł pod prawie same wrota. Przez to, że nie wyjaśniono tego, nie było osoby, która poniosłaby winę za swoje czyny, przez co Dennis czuła się jeszcze gorzej. Sama chciała ukarać się za to, że nie zauważyła wcześniej, że z jej przyjaciółką dzieje się coś złego.

— Zobacz, jej rodzina przyjechała specjalnie z drugiego kontynentu — gdy czarownice opuszczały cmentarz, w pewnym momencie mijali wiele osób. Część z nich Ariana kojarzyła ze szkoły, niektórzy byli na tyle znani, że nie musiała ich nigdy spotkać, by kojarzyć ich, było też wiele osób, które dziewczyna widziała pierwszy raz. Do tej grupy należeli krewni Shannon, o których sama krukonka mówiła niewiele, więc początkowo kapitan nie wiedziała, na kogo powinna spojrzeć. Lea wskazała jej czarownice i czarodzieja, którzy częściowo skryci pod ciemnymi parasolami czekali na swoją kolej, by porozmawiać z państwem Hatway. Wyglądali dość młodo, co najpewiej oznaczało, że byli wujostwem dziewczyny. Mieli podobne, czarne płaszcze, po których spływał deszcz, i ciemne włosy. Oczy kobiety były w barwie burzowego nieba, szczególnie, gdy patrzyła smutnym wzrokiem na przestawioną sytuacji. Te, należące do mężczyzny były zdecydowanie jaśniejsze, bliższe bieli niż granatu, przez co prezentował się dosyć nietypowo. Gdy wreszcie wszyscy inni ludzie zaczęli opuszczać cmentarz, podeszli do rodziny i cicho zaczęli z nią rozmawiać.

— Chodźmy, zanim na dobre zmokniemy i będziesz chora — krunonka poczuła, jak jej matka łapie ją za ramię i prowadził w stronę mniej zaludnionej uliczki, by ponownie mogli się teleportować. Nawet, gdy znalazła się w znajomych, murach kawiarni pani Dennis, gdzie ulokowali się zaraz po wejściu do budynku, czuła się po prostu źle. Minęło uczucie pustki, które towarzyszyło jej na początku żałoby i przeszła do etapu, w którym zaczęła uważać, że całe zdarzenie leżało głównie w jej winie.

— Proszę, ogrzej się — objęła dłońmi kubek, którzy zdążył przyjąć temperaturę napoju i zacząć parzyć jej ręce.

— Brakuje mi jej — powierzała cicho, skupiając wzrok na napoju. Życie bez Shannon było puste i pozbawione barw, jakby nagle wycięto mały kawałek Ariany i oczekiwano od niej, żeby zachowywała się tak, jak wcześniej.

— Wiem skarbie... Chcesz porozmawiać z Oliverem? — spytała Lea, siadając naprzeciw córki i pocieszająco głaszcząc jej dłoń. Dennis zauważyła, że odkąd jej matka przywykła do obecności Wooda w życiu jej córki, zaczęła traktować go jak osobistego psychologa dziewczyny, do którego zwracała się z najmniejszym problemem.

— Nie, nie będę mu przeszkadzać. Poza tym dzisiaj ma ważny mecz — powiedziała, choć wiedziała, że nie była to do końca prawda. Czy tego chciała, czy nie, musiała wrócić do szkoły by napisać egzaminy i nie wyobrażała sobie, żeby przed wyjazdem nie spotkać się już z chłopakiem. Był dla niej wszystkim, co pozwalało jej na odwrócenie uwagi od rzeczywistości i cieszenie się drobnymi rzeczami. Aż tak przywykła do niego, że każda dłuższa przerwa była dla niej bolesna. — Napisze do niego i spotkamy się kiedy indziej.

Two sides · Oliver Wood ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz