36. Szlaban u Umbridge

677 60 31
                                    

_____________________
I wanna turn those blue lights
What have you done?
Into strobe lights
There's no need to run
Not blue flashing lights
If you've done nothing wrong
Maybe fairy lights
____________________

Zbliżały się święta, a z nimi kolejny i zarazem ostatni powrót do domu podczas przerwy. Mimo, że początkowo Ariana nie zamierzała spędzać tych dni w Londynie z Leą i Edwardem, ostatecznie stwierdziła, że jest to lepsza opcja, niż przebywanie w Hogwarcie pod nadzorem Umbridge, gdy zostanie jedynie garstka osób do zarządzania. Jednak zanim nadeszły owe dni, czekał ją mecz oraz, co najważniejsze, wizyta u nauczycielki Obrony, by ta udzieliła zgody na grę krukonów.

Już z samego rana Dennis była kłębkiem nerwów. Nie mogła znaleźć sobie miejsca, a wspomnienia związane z Elodnem i tym, jak okrutnie poinformował ją, że jest Śmierciożercą wcale nie pomagały.

— Chodźmy na śniadanie, ciepła herbata dobrze Ci zrobi — stwierdziła Marisol, przeglądając się w lustrze i poprawiając ciemną grzywkę, która zaczynała wchodzić jej na oczy. W czwartek wszystkie trzy zaczynały lekcje dopiero dwie godziny po posiłku, więc nie musiały spieszyć się i wstawać z samego rana, co dla Ariany było bez znaczenia. Nie ważne, czy zajęcia rozpoczynały się o ósmej, czy o jedenastej, była na nogach przed wschodem słońca i zanim jej współlokatorki obudziły się, zdążyła już skończyć poranny trening.

— Kiedy mi się wcale nie chce pić! Głodna też nie jestem — stwierdziła, nie stając nawet na chwilę. Miała na sobie ulubioną, ogromną bluzę z jej własnym nazwiskiem na plecach, lecz pierwszy raz nie pomagała jej złagodzić emocji.

— Kochana, musisz się opanować, by wizyta z tą wredną żmiją przebiegła tak, jak chcesz. Gdy podniesiesz głos, zawiesi was — dodała Shannon, nie odrywając wzroku od znajomej. Wcześniej przyznała nawet, że jeżeli ta będzie tak chodzić jeszcze kilka dni, w końcu wydrąży im tunel w pokoju.

— Łatwo ci mówić. Muszę się z nią spotkać i zrobić wszystko, abyśmy zagrali, choć wiadomo, że ją to nie obchodzi. Gdy trafię na zły humor, już na wstępie wszystko zrujnuje — odpowiedziała jej błyskawicznie, pogrążając się w kolejnych przypuszczeniach. Nigdy nie reagowała na sytuacje związane ze szkołom. Do czasu, aż zaczęły one dotyczyć Quidditcha. Wcześniej nie obchodziło jej, że Dolores Umbridge zawiesza organizacje, takie jak chór profesora Flitwicka, czy szkolne koło zielarstwa. Gdy w grę wchodził jej sport, snuła setki teorii, jak przebiegnie rozmowa.

— Zawsze mogę porozmawiać z Potterem. Wiesz, że kiedyś przyjaźniłam się z Hermioną Granger — podsunęła Hatway, jakby miało to coś zmienić. Owszem, Harry prowadził nielegalną organizacje, o której krukonki dowiedziały się od Cho Chang – koleżanki z domu, lecz nie były nią zainteresowane. Nie potrzebowały dodatkowych lekcji między zajęciami, z którymi ledwo co wyrabiały. Poza tym jaki gryfon przekona nauczycielkę, by ta zgodziła się na mecz z jego przeciwnikami?

— Przestańcie — westchnęła, wbijając sobie paznokcie w dłonie, jakby miało ją to uspokoić. Efektem były jedynie widoczne, Czerwone ślady. — Pójdę do niej po lekcji. Bez was.

Krukonki zgodziły się, lecz nie zmieniło to ich humorów. Przez całe zajęcia były poddenerwowane, a na każde kolejne słowo profesor Umbridge reagowały z przesadną wesołością. Gdy zegar wskazał odpowiednią godzinę, wszyscy opuścili klasę. Wszyscy, poza Arianą, która by zostać na końcu specjalnie wszczęła rozmowę z przyjaciółkami i pakowała się wolniej, niż każdy inny uczeń, który chciał uciec z klasy Ropuchy.

— Pani profesor? — w końcu zdecydowała się podejść. Mimo, że powiedziała stosunkowo cicho, miała wrażenie, że jej głos rozniósł się po całym pomieszczeniu głośno i wyraźnie. Czarownica powoli uniosła wzrok, zawieszając dłoń z piórem nad pergaminem, jednak zrobiła to na tyle umiejętnie, że żadna z kropel atramentu na nią nie spadła.

— Stało się coś? Uczniów przyjmuje po lekcjech w mojej klasie — powiedziała, wytrącając krukonke z równowagi. Cały poranek przygotowywała się na to, by poprosić Umbridge o zgodę, a gdy wreszcie się tego podjęła, ta ją zlekceważyła.

— Rozumiem, jednak chciałabym porozmawiać z profesor odnośnie dzisiejszego meczu... — schowała dłonie za plecami, mocno wbijając paznokcie w skórę, jakby w ten sposób chciała zachować opanowanie.

— Mecz, ależ oczywiście... A ty jesteś...?

— Ariana Dennis, kapitan drużyny krukonów — dokończyła, prostując się. Czuła na sobie lustrujący wzrok, lecz ani drgnęła. Nigdy wcześniej nie zdążyło jej się zachowywać w tak nienaturalny sposób, nawet podczas rozmowy z samym dyrektorem Hogwartu. Była Arianą, która kochała sport, hałas gry i tętniące życiem miasta, nie umiała zachowywać się, jakby należała do rodziny z wyższych swer. Taką klasę prezentowała jedynie Marisol.

— Jednak Ravenclaw nie ma mojej zgody na grę — stwierdziła Dolores z udawanym smutkiem.

— Dlatego tu jestem. Chciałabym prosić profesor. Gramy z Puchonami i bardzo zależy mi na wygranej — przekonywała ją dalej Dennis, jakby kolejne słowa miały coś zmienić. Stojąc przed nauczycielką i czując się obserowana nagle pożałowała, że nie zgodziła się, by to Barett ją wyręczyła. Miała wrażenie, że wtedy wszystko przebiegłoby inaczej.

— Niestety, ale przychodzisz z tym za późno. Dzisiaj nie zagracie — w końcu zdecydowała krótko pani Inkwizytor. Był to ostateczny wyrok, że siódmy rok Ariany, mający być tym najlepszym, legł w gruzach. Pominięcie jednego meczu oznaczało, że poddali się, oddając wygraną Puchonom. W tym roku nie mieli już szans na puchar.

— Niech sobie pani nie żartuje. Wystarczy słowo, aby mecz się odbył — zacisnęła usta, czując rdzawy smak krwi, gdy ze złości zbyt mocno nagryzła je. Ledwo co panowała nad sobą, czuła, że nie wiele brakuje, by uderzyła w biurko Umbridge, zrzuciła jej wszystkie tabliczki z raportami dla Korneliusza Knota, a potem zostawiła ją zawieszoną gdzieś pod sufitem.

— Ale mówię nie — uśmiechnęła się zarazem słodko i wrednie, jakby dalej zgrywała niewinną i jednoczenie chciała pokazać, kto ma władze.

— Pani chyba nie rozumie, o czym mówię. Nie po to moja drużyna miesiącami wylewała z siebie siódme poty, by ostatecznie zaprzepaścić wszystko. Zagra dzisiaj, nie ważne, co pani postanowi — niemal wysyczała. W tamtej chwili można było wziąć ją za jedną z tych gnębiących młodszych ślizgonek, które poniżają mugolskich uczniów i przechwalają się rodzicami. Z jej oczu ciskały gromy, czerwona twarz przybrała barwę, jaką nigdy wcześniej, nawet po treningu, jednak to krzywy uśmiech najbardziej przypominał jej matkę – Lee, gdy ta dostawała furii.

— Kochanie... — zaczęła ropucha, spogaldając na nią z góry, choć to Ariana stała nad nią, nie odwrotnie. Mimo, że starała się wyglądać na zniesmaczoną sytuacją, wyraźnie nie spodziewała się reakcji krukonki. Może liczyła, że jako iż Dennis znajduje się w Ravenclawie, zareaguje jak każdy typowy uczeń tego domu, który myśli jedynie o nauce i ocenach. — Dobrze, zgadzam się. Twoja drużyna zagra dzisiaj. Jednak ty nie. Masz szlaban, zjaw się w moim gabinecie w momencie, w której powinnaś rozpocząć grę.

Ponownie, życie Ariana zachwiało się, jak nie wiele razy wcześniej. Jej drużyna zagra, lecz poprowadzona przez kogoś innego. Szlaban. Miała wrażenie, że grunt osuwa się pod jej nogami. Nigdy nie czuła takiej nienawiści do drugiej czarownicy, jak w tamtym momencie.

— Oczywiście — bezgłośnie powiedziała, a następnie nie czekając odwróciła się i łapiąc swój plecak w biegu opuściła klasę, czując narastającą rozpacz.

Two sides · Oliver Wood ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz