44. Tożsamość morderców

587 53 29
                                    

__________________________
Love's a fragile little flame, it could burn out It could burn out Cause they got the cages, they got the boxes And guns, they are the hunters, we are the foxes And we run
________________________

— Spróbuj sobie przypomnieć...

— Przecież próbuje! — krzyknęła Ariana, z frustracją uderzając głową o ścianę, o którą się opierała. Minęło wiele czasu od momentu, gdy Oliver zjawił się w jej domu, jednak od tamtej chwili nie przesunęli się nawet o krok do przodu. Próbowali ustalić kim były dwie zamaskowane postacie, które zauważyła krukonka w nocy, gdy zginęła Shannon, jednak widocznie bezskutecznie...

— Zacznijmy od początku — Wood starał się być tym spokojniejszym, lecz już na pierwszy rzut oka łatwo było można stwierdzić, że niewiele go powstrzymuje od wybuchnięcia. Chciał konkretów, czegoś, co pozwoliłoby im połączyć zebrane fakty i ustalić tożsamość morderców, a zamiast tego musiał powstrzymywać się, by nie krzyknąć na szatynkę, gdy ona również podnosiła na niego głos. Wiedział, że to przez emocje. — Skup się i powiedz mi wszystko, co pamiętasz.

Ale nie było to wcale takie proste, jak można było założyć. Ariana była pewna tego, że w chwili śmierci krukoni targały nią ogromne emocje, przez które nie skupiała się na takich szczegółach, jak wygląd dwóch, stojących kilka pięter niżej osób. Wrócenie pamięcią do wszystkiego było bolesne i przypominało jej stanie w gęstej mgle, która w większości przysłaniała jej widok. Była świadoma sylwetek przed sobą, ciemności zwiastującej noc i zimnego powietrza i na tym jej tropy urywały się.

— Późny wieczór, wracałyśmy do dormitorium po eliksirach. Shannon w połowie drogi znika, ja i Marisol idziemy dalej. W dormitorium chwilę rozmawiałyśmy o czymś, potem Mar podeszła do okna, zawołała mnie. Shannon stała na błoniach blisko lasu i patrzyła się przed siebie...

— Gdy przyszli wyglądała na zaskoczoną, czy raczej tak, jakby spodziewała się ich obecności — były gryfon spytał tonem eksperta, który ma doświadczenie w detektywistycznych sprawach, co Ariana skomentowała uniesionymi brwiami, jednak posłusznie kontynuowała.

— Wydaje mi się, że ich poznała, co nie zmienia faktu, że zdecydowanie się ich bała — powiedziała powoli, bawiąc się sznurkami dresów, które miała na sobie.

— Jak wyglądali?

— Nie pamiętam dokładnie, ale chyba mieli na sobie peleryny, bo nie widziałam ich twarzy, jakby zlewali się z nocą. No i... — zamilkła na chwilę, co przyciągnęło uwagę Olivera. Przysunął się do niej i objął ją ramieniem, a krukonka posusznie oparła się o niego, wpatrując się gdzieś przed siebie. — Widziałam ich oczy. Były niebieskie, ale nie takie zwyczajne. Wyglądały, jakby świeciły.

— To nam wyklucza spore grono osób — zastanowił się, starając sobie przypomnieć coś, co pomogłoby im ustalić, kto mógłby wyglądać tak osobliwie.

— Wiesz, istnieją metamorfomadzy. No i jeszcze mogli nosić mugolskie soczewki lub coś podobnego.

— Nie psuj mojej wizji posunięcia się w poszukiwaniach! — powiedział, dalej myśląc nad czymś intensywnie. Ale tak właśnie było i Ariana wiedziała, że to przez ostatnie wydarzenia. Ostatni płomyk nadziei, dzięki któremu podtrzymywała swoją drużynę, gdy było wiadome, że przegrali, gdy pocieszała przyjaciółki mówiąc im, że będzie lepiej i w momencie, gdy dowiedziała się prawdy o swoim prawdziwym ojcu i matce. Śmierć Shannon zgasiła determinację i optymizm krukonki.

— Przepraszam... — zmusiła się do wypowiedzenia jednego z najtrudnieszych słów. Złapała za rękę swojego chłopaka, która w wielu aspektach przypominała jej własne dłonie. Oboje mieli wysuszoną skórę, gdzieniegdzie zadrapaną i czerwoną od długich godzin spędzonych na trzymaniu się miotły i krótkie paznokcie, by te nie przeszkadzały jej w grze.

Two sides · Oliver Wood ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz