Hej! Ktoś się mnie dzisiaj spodziewał? Nie? To dobrze! Zapraszam do rozdziału, życzę miłego wieczorku (lub innej pory dnia, w której to czytacie)! Zachęcam do zostawienia gwiazdki i proszę ładnie o dużą ilość komentarzy! Kocham je czytać!
PS TO JEST WLASCIWY ROZDZIAL. PRZEPRASZAM ZA PROBLEM!
Obłok pary opuścił jej zmarznięte wargi, które powoli siniały. Ciało jej skostniało, a krew już pewnie zamarzła na dobre, ale dalej brnęła do przodu. Poły jej płaszcza rozwiewał wiatr, w sobie tylko znanym tańcu. Owiewał jej ciemne, falowane włosy i sprawiał, że każdy krok był coraz trudniejszy do wykonania. Jednak dziewczyna się nie poddawała. Czuła w sobie niepokój, który ściskał w garści jej duszę, a płuca nie dawały sobie rady z cyrkulacją powietrza. Była zmęczona tą katorżniczą wędrówką, ale cel majaczył już w oddali.
Budynek z daleka wyglądał zwyczajnie, jak na tamtą okolicę. Farba schodziła ze ścian. Okna znajdowały się co najmniej pięć metrów nad ziemią. Szyby zostały wybite i zastąpione dechami, które zdążyły ubrudzić się kurzem z ulicy. O jedną ze ścian oparte były jakieś dechy i sklejki. Jednak najdziwniejszym i robiącym największe wrażenie zjawiskiem były zamarznięte drzwi. Były wysokie na jakieś dwa metry i wykonane z metalu. Pod powłoką majaczył ciemny czerwony kolor. Zatrzymała się przed nimi i próbowała pchnąć, aby te się otworzyły. Jednak było to jak walka z wiatrakami. Nieprzynoszące żadnych skutków. Żywioł na dobre zablokował główne wyjście i nawet runa, którą nakładała, nie pomogła w żaden sposób.
Spojrzała jeszcze raz na lodową powłokę, jakby jej oczy miały małe lasery, które zdolne były stopić lód.
Zaklęła w myślach i ruszyła wzdłuż budynku, mijając śmieci, stare opony, gazety i wiele innych. Ściana kończyła się drucianym, o wiele od niej wyższym ogrodzeniem. Wyciągnęła z pochwy serafickie ostrze, które rozbłysnęło niebieskim światłem. Buchnęła od niego para. Jakby sam mróz wystraszył się mocy Anioła.
Wycelowała mieczem w siatkę, wycinając otwór, który by ją pomieścił. Obok budynku było jeszcze zimniej. Jej ręce były czerwone od zimna, a ona była pewna, że hipotermia, to coś, co będzie ją czekać, jeśli podczas najbliżej godziny nie załatwi tego, co planowała.
Przeszła przez zniszczone ogrodzenie, rozglądając się po wielkim placu. Tutaj śmieci było więcej. Była pewna, że gdyby nie nagłe zimno, to tutaj czas spędzali nowojorscy bezdomni. Świadczyły o tym metalowe beczki, które pewnie wcześniej płonęły ogniem, przy którym ludzie próbowali się ogrzać. Wiatr zawiał mocniej, a włosy wpadły na jej twarz. Odgarnęła je gniewnie, denerwując się na to, że nie pomyślała o ich związaniu, co pewnie byłoby bardziej praktyczne w tym przypadku. "Idziesz na polowanie na demony, a nie na pokaz mody" - zwykle przewracała oczami i miała gdzieś, co jej starszy brat mówił o jej wyglądzie. Lecz teraz pluła sobie w brodę za nie wzięcie tej rady do serca.
Oczywiście wiedziała, że była atrakcyjna i umiała tę zaletę wykorzystać w dobry sposób. Miała długie, czarne i gęste włosy, które kaskadami spadały na jej ramiona. Jej ciemne oczy, które czasem zamieniały się niemal w czerń, również przyciągały zalotników. Umiała zrobić dobry makijaż, który podkreślał jej usta, uśmiech i rzęsy. Do tego miała kształty, a dobre ubranie robiło z niej chodzącą sex-bombę. Dlatego jej brat nie powinien być zły, raczej powinien dziękować za uratowanie tyłka w kilku przypadkach.
Jednak sytuacja obecnie była z deka inna. Ciemnowłosa była sama. Pierwszy raz sama na misji. No można powiedzieć na samozwańczej misji, bo oczywiście nikt z Instytutu nie został poinformowany o jej wyjściu. Zabrała broń, wymknęła się tylnym wyjściem i miała gdzieś konsekwencje swoich czynów.
CZYTASZ
I found | malec
FanfictionNocni Łowcy zakochują się raz na całe życie. Jednak mimo tego, ich emocje nie mogą przysłonić zdrowego rozsądku. A prawo i prace stawiają wyżej niż własną rodzinę. W Nowojorskim Instytucie mieszka pewien młodzieniec, który znalazł miłość. Gdzieś, g...