Hej wszystkim! Nie wiem czy ten rozdział jest okej, ale mam nadzieję, że przypadnie wam do gustu. Piszcie swoje wrażenia!
Głośne westchnięcie opuściło wargi Alexandra. Oparł się plecami o drzewo i wpatrywał w zielone liście rośliny. Ich kształt przypominał runę, o której Alec nie do końca miał pojęcie, ale czuł magię płynąca z jej miejsca. Przekrzywił głowę. W jego myślach pojawił się Magnus. Czekał już tyle na to, żeby ten odezwał się ponownie, ale nie słyszał jego głosu, a słońce chowało się już za widnokręgiem i tylko ostatnie jego promienienie zdobiły różowe niebo.
Ciemnowłosy nie wiedział, co tak naprawdę ma zrobić. Z jednej strony czekał na wiadomość od Bane'a, z drugiej Albin mówił o jakiejś walce - nie było tu nikogo, z kim mógł walczyć, a z trzeciej strony robiło się ciemniej, a on znajdował się w obcym miejscu. Całkiem sam. Bez broni, steli. Bez niczego.
Jego spojrzenie padło znowu na budynki w oddali. Mógł dokładnie dostrzec czerwoną stodołę i mniejszy budynek obok, a oprócz nich wzbijał się jeszcze wysoki wiatrak. Alec zaplątał ręce na piersi, ale po chwili znowu zmienił pozycję. Zrobił tak kilka razy, a niebo zdążyło już poszarzeć. Zeskoczył z drzewa wprost w pole zboża. Rękoma odpychał plony i stawiał kroki w stronę budynków. Na dworze zrobiło się zimniej. Słyszał odgłosy zwierząt, a oprócz tego, nie słyszał nic więcej.
Na niebo wstąpiły już gwiazdy, kiedy w końcu dotarł na miejsce. Czas płynął tam jakby szybciej. Droga dłużyła mu się niemiłosiernie, ale w końcu wyszedł z pola i stanął na podwórku małego domostwa. Dach domu pokryty był sianem. Ściany były białe i popękane w kilku miejscach. Okna wyglądały na wiekowe, ale na każdym z parapetów ustawiona była ceramiczna donica razem z kwiatem w środku.
Alexander do końca nie wiedział, co miał zrobić. Dom wyglądał na stary, z jego okien nie wydobywały się żadne światła, a obok nie było widać żadnej żywej duszy. Jednak zebrał się w sobie i podszedł do drewnianych drzwi, już unosił rękę, aby zapukać, ale przerwał, gdy zauważył, że te już się otworzyły. Cofnął się o krok do tyłu, sięgając z przyzwyczajenia do paska spodni, ale nie znalazł tam broni. Przeklął w myślach. Uniósł wzrok, a jego brwi natychmiast powędrowały do góry.
- Mama?
- Gdzie ta Clary? - noga Magnusa obijała się o panele, a on zagryzał wnętrze policzka.
- Zaraz przyjdzie. - powtórzył kolejny raz Jace.
Minęło dziesięć minut, od kiedy Alec przemówił. Magnus na początku był troch rostrzęsiony. Tak bardzo chciał pogadać z Alexanderm, ale z drugiej strony jego żołądek wiązał się w ogromny supeł, gula stawała mu w gardle, a łzy płynęły po policzkach. Musiał być silny dla ciemnowłosego. Tak będzie za chwilę. Za moment.
- Długo jej to zajmuje. - mruknął Czarownik i zaczął bawić się palcami, strzelając kośćmi.
Izzy posłała mu mordercze spojrzenie.
- Możesz przestać? - westchnęła. - Zaraz przyjdzie. Alec jest bezpieczny. Sam widziałeś. Zaraz opowie nam wszystko Clary, pogadamy później z nim i zobaczymy, co będziemy mogli zrobić. - mimo opanowanego tonu, dziewczyna była przerażona. Zżerał ją strach jak nigdy.
- Łatwo powiedzieć.
- Magnus, przestań. Dobrze wiesz, że my również się martwimy, ale musimy działać rozsądnie. - powiedział Jace, opierając głowę na dłoniach.
- Pieprzę wasze zasady. Zdrowy rozsądek, zero emocji. Bla bla bla. - wyrzucił ręce i wstał ze swojego miejsca.
Tylko Izzy zaszczyciła go spojrzeniem, a blondyn dalej wpatrywał się w podłogę. Magnus opuścił salon. Wtedy Jace uniósł wzrok i zobaczył zaszklone oczy siostry. Przymknął powieki i westchnął.
CZYTASZ
I found | malec
FanfikceNocni Łowcy zakochują się raz na całe życie. Jednak mimo tego, ich emocje nie mogą przysłonić zdrowego rozsądku. A prawo i prace stawiają wyżej niż własną rodzinę. W Nowojorskim Instytucie mieszka pewien młodzieniec, który znalazł miłość. Gdzieś, g...