VIII | coming out?|

1.5K 124 30
                                    

Hejka! Ten rozdział trochę krótszy niż poprzedni, ale naprawdę starałam się, jak mogłam. Ma ponad 2000 słów, więc to i tak sporo. Mam kilka części napisanych do przodu i omójboże, nie mogę się doczekać, aż je opublikuję. Pracowałam przed chwilą nad moim ulubionym rozdziałem, który ma ponad, uwagauwaga, 3000 słów. Trochę do niego czasu jeszcze jest, ale jeśli aktywność będzie superowa, to będzie więcej niespodzianek i szybciej dostaniecie to z czego jestem dumna naprawdę. Oprócz tego chciałabym życzyć wszystkim maturzystom powodzenia! Wierzę w was! Dziękuję za 700 wyświetleń!

Alexander szedł przez pusty korytarz i dalej nie wierzył w to, co się stało. Nie wiedział, czy wszystko to, było jego omamami z powodu braku snu, czy zaklęcie nieznajomego Czarownika? Będąc wystraszony, wypił połowę eliksiru od Magnusa. Prawie po tym zwymiotował, bo, prawdę mówiąc, to ani nie pachniało, ani nie smakowało najlepiej. Jednak przełknął miksturę ze skwaszoną miną i błagał w myślach, aby podobna sytuacja nie nastąpiła. A jeśli się tak niestety stanie, to będzie miał ogromny problem. Może dwie krople by wystarczyły? Dlaczego wypiłem połowę buteleczki? Oczywiście kartka z numerem Magnusa była wciśnięta w jego spodnie, ale wątpił, że kiedykolwiek użyje tego ciągu liczb. Stresował się potwornie. Mógł oczywiście napisać SMS-a, ale jakby autokorekta zmieniła jakieś słowo na niewłaściwe? Spaliłby się ze wstydu i przy następnym spotkaniu, nie spojrzałby mu w jego piękne oczy. 

Po swoim załamaniu. Wytłumaczył wszystko, co związane z antagonistą, Jace'owi. Pominął w tym wszystkim intymne momenty z Magnusem, kiedy jego serce biło trzy razy szybciej niż normalnie, jego policzki szczypały, a język plątał się za każdym razem, kiedy otworzył swoje usta. Alec, gdy był z Czarownikiem, myślał, że jego język jest, jak węzeł gordyjski. Za cholerę nie dało się go rozwiązać, aby wydał choć raz zdanie bez zająknięcia, piśnięcia czy niepewnego tonu. To było niemożliwe przy Magnusie. Zawstydzał Alexandra do tego stopnia, że ten bał się cokolwiek pomyśleć o Azjacie, bo ten wydawał się doskonale wiedzieć, co chodzi ciemnowłosemu po głowie. 

Jace klepał go po ramieniu i mówił, że rozumie, że przybył do jego pokoju, bo jego runa piekła, jak nigdy i miał złe przeczucia. Wtedy powiedział mu, że często czuje, to co on i że wtedy na dachu, to on wymyślił, żeby tam pójść, bo miał przeczucie i bardzo się bał o brata. Alexander był zdziwiony zachowaniem Jace'a. Brat raczej nie okazywał mu tyle wsparcia.

- Wiesz. Czułem niepokój. Wiedziałem, że coś nie jest grane. Po prostu czułem i słyszałem ten mały głosik w głowie, który mówił: „Idź na dach. Idź tam". Więc poszedłem. Runa piekła mnie tak jak przed chwilą, a wtedy kiedy zobaczyłem cię na skraju, zamarłem. Bałem się jak cholera, Alec. Po prostu myśl, że ciebie nie będzie... Wiesz, co śmierć parabatai oznacza. I, mimo że ty, wiesz, że ty nie odszedłeś, to ja poczułem tego przedsmak. To bolało, jak nie wiem, Alec. Dlatego, kiedy chcesz o czymś porozmawiać, kiedy coś cię trapi. Po prostu przyjdź i wiem, że do Izzy też możesz przyjść. To było zaklęcie, ona nie myśli tego, co ci powiedziała, chociaż nie mam pojęcia, co się tak tknęło, ale mam nadzieję, że kiedyś mi powiesz. Nie musisz robić tego od razu. Wiem, że jesteś zamknięty w sobie, ale pamiętaj, że ja zawsze stanę za tobą i pójdę za tobą na koniec świata. I nieważne, co to takiego.

Alec nie mówił nic. Przytulił się do brata i był wdzięczny Aniołom, że to on został jego parabatai. Mimo wszystkich kłótni i wypowiedzianych słów, których często żałował, cieszył się, że ma blondyna przy sobie. Jace siedział z nim przez następny trzy godziny. Na zmianę milczeli albo rozmawiali przyciszonymi głosami. Słowa Jace'a bardzo poruszyły Alexandra. Blondyn nigdy nie mówił o takich rzeczach. Rozumiał brata i wiedział, jak on mógł się poczuć. Jednak coś się zmieniło. Nie czuł tego, co zazwyczaj. Nie patrzył na brata w ten sposób. Nie czuł motylków w brzuchu i ze zdziwieniem stwierdził, że to, czego zawsze się wstydził i bał, odeszło. Jednak przyszło coś nowego, nieznanego i niebezpiecznego. Trzy razy 'n'. Jak świetnie. Tylko imię tego, który przyszedł, zaczynało się na "M". Cholerny Magnus Bane. 

I found | malecOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz