10.

405 28 5
                                    

Astrid sądziła, że Kenneth naprawdę nie będzie w stanie obrzydzić jej świąt, ale niestety, po raz kolejny została niemile zaskoczona swoim narzeczonym. Zwłaszcza, że naprawdę się starała zorganizować wszystko tak, żeby było miło i względnie normalnie, a on nawet tego nie umiał uszanować. Astrid naprawdę rozumiała, że jego życie odbiegało teraz bardzo od normalności i zdawała sobie sprawę, że jest mu trudno, ale to nie był powód, by traktować wszystkich jak śmieci. Zwłaszcza narzeczoną i matkę, które robiły wszystko, żeby było mu łatwiej to wszystko znosić. 

Teraz siedziała w pociągu do Oberstdorfu, mając nadzieję, że chociaż Turniej Czterech Skoczni da jej na chwilę zapomnieć o najgorszych świętach, jakie dane jej było w życiu przeżyć. Zamierzała czytać, ale nie była w stanie oderwać swoich myśli od tego, jakie słowa padły przy ich wigilijnym stole zaledwie trzy dni temu. 

— W dupie mam ciebie i całe te święta — warknął Kenneth, odjeżdżając wózkiem od stołu, przy którym siedział razem ze swoją mamą i Astrid. 

— Kenneth, mógłbyś chociaż jeden dzień zachowywać się... — zamierzała upomnieć go matka, ale zanim udało jej się dokończyć, mężczyzna jej przerwał. 

— No jak?! Normalnie?! — dokończył za nią, wykrzywiając usta w grymasie. — Czy wyście naprawdę powariowały?! Nigdy nie będę już normalny, czy do was to kiedyś dotrze?! Po jaką cholerę wy to wszystko robicie, co? 

— Kenneth, to że jeździsz na wózku wcale nie znaczy, że... — Astrid siliła się na jak najbardziej spokojny ton, ale w środku wszystko się w niej gotowało. 

— Kurwa czy ty możesz się w końcu zamknąć?! 

— Kenneth! — pani Gangnes podniosła na syna głos, ale on jedynie posłał jej nienawistne spojrzenie. 

— Obie jesteście siebie warte! — zaśmiał się cynicznie, kręcąc głową. — Żałuję, że kiedykolwiek cię poznałem — dodał, spoglądając w kierunku swojej narzeczonej, po czym odjechał z powrotem do sypialni. 

Na wspomnienie tych słów Astrid poczuła, że łzy zaczynają zbierać się w kącikach jej oczu.  Gdyby była sama, pozwoliłaby sobie na płacz, nawet na szloch i ryk rozpaczy, bo właściwie na nic innego nie miała teraz ochoty. Była taka wściekła, taka zła na to wszystko... Na ten głupi wypadek, na Kennetha, na samą siebie, na swoją bezsilność. Miała wrażenie, że to wszystko, co budowali wspólnie przez tyle lat staczało się właśnie po równi pochyłej, a ona nie była w stanie tego zatrzymać. Mimo że robiła wszystko, co mogła i ani na chwilę nie pomyślała o tym, żeby się poddać. 

Westchnęła cicho, wciskając słuchawki w uszy, licząc, że muzyka pozwoli jej przynajmniej trochę oderwać się w ogóle od myślenia o czymkolwiek, ale akurat włączyła jej się jakaś smętna muzyka o nieszczęśliwej miłości, a ona naprawdę nie chciała jeszcze bardziej pogarszać swojego stanu. Nie powinna była w ogóle jechać do pracy, bo jeśli miała być szczera...  W obecnym stanie nie nadawała się do żadnej pracy. Ale w domu też zostać nie mogła, bo chyba nie wytrzymałaby kolejnych godzin z Kennethem. Z bólem to przyznawała, ale to wszystko stawało się coraz trudniejsze. 

I nawet kiedy w Oberstdorfie powitała ją cała kadra norweska, a chłopaki ją wyściskali, jakby już zdążyli się stęsknić, nadal nie była w stanie wykrzesać  siebie więcej, niż jedynie umiarkowany optymizm. Wiedziała, że Anders to zauważył, ale szybko wcisnęła mu kit, że to przez niewyspanie i trudną podróż, a on zdawał się w to uwierzyć, chociaż wiedziała, że przypatrywał się jej z uwagą i jakby z pewnym podejrzeniem, więc starała się być bardziej przekonująca. 

Ale kiedy po niedzielnym konkursie zobaczyła Gregora Schlierenzauera, zmierzającego pewnym, dziarskim chodem w jej kierunku, miała wrażenie, że los naprawdę jej nie oszczędza. 

lego house | g. schlierenzauer; k. gangnesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz