7.

407 25 1
                                    

Upewniwszy się, że Kenneth ma szczelnie przykryte nogi kocami i na pewno nie jest mu zimno, wyszła razem z nim na parking przy lotnisku, rozglądając się za samochodem Gregora, który obiecał zapewnić bezpieczny transport jej narzeczonemu do ich nowego mieszkania. Nie miała pojęcia co by zrobiła, gdyby nie pomoc Schlierenzauera, bo wizja skorzystania z autobusu albo taksówki mroziła jej krew w żyłach i zdecydowanie nie była możliwa, ale na szczęście Austriak okazał się być przygotowany na taką sytuację i obiecał ich odebrać. 

Astrid czuła się trochę źle, że pozwala mu ciągle sobie pomagać, bo miała wrażenie, jakby wykorzystywała jego dobre serce i chciała sama radzić sobie z większością rzeczy, ale Anders przemówił jej ubiegłego wieczora do rozumu, że nie musi zachowywać się jak Kenneth i odtrącać pomocy, jeśli jej potrzebuje. 

— Jeśli będziesz czegoś potrzebować, po prostu zadzwoń — powiedział, kładąc jej dłoń na ramieniu. — Do mnie, do Roberta, Daniela, Forfanga, Stjernena... Naprawdę, nie powinnaś siedzieć w tym sama. To nie jest tylko twoja sprawa i nie możesz brać całej odpowiedzialności na siebie — stwierdził stanowczo. — Ja już i tak mam wyrzuty sumienia, że zrobiłem zbyt mało...

— Niepotrzebnie — ucięła szybko, pokręciwszy głową. — Już i tak robisz dużo, uwierz mi. 

— A mam wrażenie, że niewystarczająco — westchnął. — Mam wrażenie jakbym was oboje zawodził, serio. 

— Ej, nie myśl tak — powiedziała, patrząc na niego smutno. — Twoja pomoc była i jest nieoceniona, naprawdę, nie zadręczaj się tym...

— Ale obiecaj, że jeśli będziesz potrzebowała pomocy, to poprosisz — uważnie zmierzył ją wzrokiem. — Nie musisz mnie, możesz kogokolwiek innego, ale proszę, nie zostawaj z tym sama, jasne? 

— Jasne — odparła, obejmując go na pożegnanie. 

No cóż, poprzedni wieczór był dla niej dniem pożegnań, był bowiem ostatnim wieczorem w Lillehammer, a ona sama nie wiedziała nawet na jak długo wyjeżdżała. To wszystko było dla niej niesamowicie trudne, bo w Norwegii miała przy sobie ludzi, którzy ją kochali. Mogła wypłakać się Maren, mogła odwiedzić Johanssonów, mogła pogadać szczerze z Andersem, poprosić mamę Kennetha o pomoc... W Austrii była sama i gdyby nie Gregor Schlierenzauer chyba dostałaby już zupełnie na głowę, bo ledwo to wszystko znosiła. 

Ostatnio zaczęły dziać się z nią niepokojące rzeczy, na przykład uderzały ją nagłe fale gorąca, albo palpitacje serca i wszystko się w niej trzęsło, ale nie chciała o tym nikomu mówić. Po pierwsze sama się tego bała, a po drugie nie chciała martwić wszystkich innych, którzy już i tak mieli dużo stresu w życiu. Z tą jedną rzeczą musiała poradzić sobie we własnym zakresie i żałowała, że musi złamać słowo dane Andersowi. 

Westchnęła ciężko, zerkając na Kennetha, który wytrwale jechał swoim wózkiem, choć zdawał się operować nim ze sporymi problemami. Wcale jej to nie dziwiło, bo od wypadku nie chciał wychodzić z domu i całymi dniami leżał, a wstawał właściwie tylko do łazienki, więc zwyczajnie nie nauczył się dobrze posługiwać tym sprzętem. 

W końcu Astrid nie wytrzymała i sama zaczęła go pchać, bo widziała jak ten się męczy. I dlatego, że parking był oblodzony i Kenneth mógł w każdej chwili stracić panowanie nad wózkiem, narażając się na kolejną tragedię. 

Gangnes odwrócił się w jej kierunku, żeby popatrzeć na nią z grymasem złości wymalowanym na twarzy i nie powiedzieć ani słowa, ale to wystarczyło, żeby ją wkurzył. Wiedziała, że powinna my dać więcej autonomii, ale nie na oblodzonym parkingu, gdzie każdy samochód jest potencjalnym zagrożeniem. 

— Tu jest niebezpiecznie — powiedziała jedynie, rozglądając się za Gregorem, który napisał jej już esemesa, że czeka w pobliżu. 

— Drugi raz kaleką nie zostanę — prychnął, a Astrid naprawdę poczuła, że zaraz sama wepchnie go pod pierwszy przejeżdżający samochód, za co sama się skarciła. 

Była taka wściekła za te słowa, taka zła na niego, że przez chwilę naprawdę pomyślała, że lepiej by było, gdyby się po tym wypadku nie obudził. Chwilę później przyszło obrzydzenie do samej siebie, za to że w ogóle mogła tak pomyśleć o człowieku, którego kochała, ale jego słowa raniły boleśniej, niż właściwie cokolwiek innego kiedykolwiek. 

— Tak? A chcesz wiedzieć jak to jest nie móc sobie nawet podetrzeć tyłka? Przestań w końcu myśleć, że spotkało cię najgorsze możliwe nieszczęście, bo możesz normalnie żyć, a to marnujesz. 

— Normalnie!? — podniósł głos, obracając głowę w jej kierunku. — To jest dla ciebie normalność!? Jestem pierdolonym inwalidą, nic już nigdy nie będzie normalnie, dociera to do ciebie!? — wydarł się, a kilka osób odwróciło głowy w ich stronę.

— Bo co? Bo jeździsz na wózku? 

— A co, dla żartu mnie na tym pchasz? — prychnął, kręcąc głową. — Nie wiesz jak to jest, nie zrozumiesz tego, więc... 

— Ja nie zrozumiem?! — Astrid miała wrażenie, że coś w niej pęka. — Po twoim wypadku siedziałam bez przerwy obok ciebie w szpitalu, nie spałam, nie jadłam, schudłam prawie siedem kilo, zrezygnowałam z treningów, ze skoków w ogóle, skaczę wokół ciebie, a ty traktujesz mnie jak śmiecia, pomimo tego, co dla ciebie robię, a teraz... a teraz... a teraz...

Poczuła, jak znowu zalewa ją nieprzyjemna fala gorąca i traci kontrolę nad spazmatycznie drżącym już teraz ciałem. Miała wrażenie, jakby brakowało jej powietrza, nie mogła odetchnąć i czuła, jak ogarnia ją przerażenie. Zacisnęła mocniej palce na uchwytach wózka i ukucnęła, próbując złapać oddech i się uspokoić, ale nie była w stanie. 

— Astrid? — głos Kennetha docierał do niej z oddali, jakby wcale nie był kilkadziesiąt centymetrów obok, a kilkadziesiąt kilometrów. — Co się dzieje? — spytał, z nutą strachu w głosie, na którą kobieta zupełnie nie zwróciła uwagi. 

Próbowała się odezwać, ale głos uwiązł jej w gardle i przez chwilę miała wrażenie, że zaraz tutaj umrze. Słyszała czyjeś inne głosy, ale nic z nich nie rozumiała, aż nagle poczuła, jak ktoś chwyta ją za ramiona i zmusza ją do puszczenia wózka, którego tak kurczowo się trzymała. 

— Astrid, wszystko jest w porządku — usłyszała znajomy głos, przebrzmiewający obcym akcentem. — Nic ci się nie stanie, słyszysz? Wszystko jest dobrze, jesteś bezpieczna, Kenneth też, słyszysz mnie? Jest okej, tak? 

Nie miała pojęcia ile to wszystko trwało, ale zdała sobie sprawę, że jej oddech powoli wraca do normy, a ona się uspokaja. Choć nadal dygotała i czuła, że ma przyspieszone tętno, ucisk w gardle zelżał i była w stanie myśleć racjonalniej, niż chwilę temu i zobaczyła, że przed nią kuca nie kto inny jak Gregor Schlierenzauer we własnej osobie, patrząc na nią oczami pełnymi niepokoju. 

lego house | g. schlierenzauer; k. gangnesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz