Rozdział czterdziesty

4.7K 125 0
                                    

James

     W momencie, kiedy Ivy powiedziała mi, że była w ciąży, stałem się najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. O niczym tak nie marzyłem, jak o wychowywaniu dziecka z kobietą, którą kochałem. Wiedziałem, że być może to wszystko za wcześnie się toczyło, ale byliśmy szczęśliwi i to się liczyło. W tej chwili nie zamieniłbym tego życia na żadne inne.
     Uwielbiałem patrzeć na szczęście Ivy. To, jaka była, gdy dołączyła do mojej firmy, a teraz? To, jakby dwie inne kobiety. A widząc uśmiech na twarzy Ivy, ja również czułem się szczęśliwy. Do tego wszystkiego jeszcze chyba nie dotarło do mnie to, że minęło właśnie pięć miesiące, a Ivy już niedługo miała zostać moją żoną. Nigdy jeszcze w życiu nie byłem szczęśliwszy.
- Nadal nie mogę uwierzyć w to, że za tydzień bierzemy ślub. - po krótkiej chwili ciszy, kiedy szliśmy spacerem wokół jeziora, pierwsza odezwała się Ivy, po czym spojrzała na mnie.
- Ja też, skarbie. - odpowiedziałem przyciszonym głosem, całując szatynkę w skroń, a moja dłoń delikatnie dotknęła jej już trochę nabrzmiałego brzucha.
- Wiesz, że za 4 miesięcy będę wyglądać jak balon? - wciąż nie spuszczała ze mnie wzroku. Prawdopodobnie chciała sprawdzić moją reakcję.
- I nadal będziesz dla mnie najpiękniejszą kobietą na świecie. I nadal będę cię kochać. - powiedziałem, obejmując ją mocniej.
    Zauważyłam, że dziewczyna spojrzała na dwójkę łabędzi, pływających po jeziorze. Momentalnie czułem, jak palce mojej przyszłej żony splątały się z moimi. Dziewczyna jednak nadal nie spuszczała wzroku z dwóch pływających ptaków, które na pierwszy rzut oka wyglądały cholernie szczęśliwe, i nierozłączne.
- Wiesz, że łabędzie łączą się ze sobą na zawsze? A jak jeden umrze, to drugi nie znajdzie sobie innego partnera? - byłem zaskoczony jej słowami. Zatrzymałem się, a Ivy stała tuż przede mną. Złapałem podbródek między swoje palce i sprawiłem, że teraz jej oczy również były wpatrzone we mnie.
- Ivy... Chciałabyś, abyśmy byli takimi łabędziami? - wyprostowałem się, a mój wzrok przeniósł się na parę łabędzi. Po chwili Ivy również spojrzała w tamtą stronę.
- Nie wiem w sumie. To takie... Romantyczne? - sama nie do końca wierzyła w to słowo? - Ale nie mogę oczekiwać od kogoś, że cały czas będzie myślał o mnie. - przysunąłem się bliżej do jej pleców i oplotłem ją ramionami w pasie.
- Maleńka, nie myśl o tym. Ważne, co tu i teraz. - ja jednak czułem, że Ivy się czymś przejmowała. Nie chciałem jednak naciskać na nią, i musiałem poczekać, aż sama mi powie, co tak naprawdę ją trapiło. Choć może, gdybym ją zapytał, powiedziałaby mi, o co chodziło i dlaczego stała się ostatnio taka wrażliwa. A może to wszystko przez ciążę? Musiałem poczekać jednak, aż ona będzie chciała ze mną porozmawiać.
    Nie sądziłem, że kiedykolwiek mogłem zobaczyć kobietę, którą kochałem w białej sukni, wyglądająca jak księżniczka z jakiejś nieprawdziwej bajki. Jednak nasza bajka miała dopiero się zacząć i była w stu procentach prawdziwa. Na moich ustach momentalnie pojawił się uśmiech, kiedy widziałem jak szła w tej białej sukni, a wszyscy patrzyli jak dumny ojciec prowadził swoją jedyną córkę do ołtarza.
- Nie skrzywdź jej. - powiedział, żartobliwie grożąc mi palcem, na co się uśmiechnąłem, rozumiejąc jego obawy. Kątem oka spojrzałem na Parkera, który ewidentnie był zadowolony z naszego szczęścia. Jake pocałował Ivy w policzek i odszedł. Pomimo, że oboje byliśmy pewni swojej miłości, to jednak denerwowałem się, że ktoś mógłby nam w tym przeszkodzić.
    - Ja, James, biorę ciebie Ivy za żonę i ślubuję ci: miłość, wierność, i uczciwość małżeńską, oraz że cię nie opuszczę, aż do śmierci. Tak mi dopomóż, Panie Boże Wszechmogący, w Trójcy jedyny i wszyscy święci.
- Ja, Ivy, biorę ciebie Jamesie za męża i ślubuję ci: miłość, wierność i uczciwość małżeńską, oraz że cię nie opuszczę, aż do śmierci. Tak mi dopomóż, Panie Boże Wszechmogący, w Trójcy jedyny i wszyscy święci.
- Co Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela.
    Po wczorajszych wydarzeniach, dobrej imprezie weselnej, upojnej, choć delikatnej nocy z moją żoną, obudziliśmy się w swoich objęciach. Dłoń mojej ukochanej spoczęła na mojej klatce piersiowej. Widziałem uśmiech na jej ustach, kiedy patrzyła na złotą obrączkę na swoim serdecznym palcu.
- Nadal to do mnie nie dociera. - wyszeptała. Zachichotałem, choć dziwne, że w ogóle to zrobiłem.
- Ostatecznie należysz do mnie i nie ma już odwrotu. - pocałowałem ją w czoło. Podniosła głowę, którą oparła o moją klatkę i spojrzała na mnie swoimi wielkimi brązowymi oczami.
- Kocham Cię. - wyszeptała, na co odpowiedziałem jej tym samym, po czym złożyłem pocałunek na jej ustach. - Za dwa dni mam wizytę u ginekologa. Pójdziesz ze mną? - spytała, choć doskonale wiedziała, że nie mógłbym odpuścić żadnej wizyty. Chciałem widzieć na własne oczy, jak rozwijała się nasza córeczka i Ivy wiedziała o tym bardzo dobrze.
- Oczywiście, że pójdę. - uśmiechnąłem się lubieżnie. Moja żona odwzajemniła mój uśmiech i ponownie położyła głowę na mojej klatce piersiowej.
     Odkąd straciłem Vicky, nie czułem się chyba jeszcze tak szczęśliwy. Nawet to, że były bliźniaczkami, nie sprawiało, że patrząc na Ivy, widziałem w niej Vicky. Ten rozdział od dawna już był skończony w moim życiu. Może i czasem myślałem o tym, jak leżała na moich rękach, krwawiąc. Umierała. I obawiałem się również, że mógłbym stracić też Ivy, a tego na pewno bym nie przeżył. Ale patrząc na moją żonę, w żaden sposób nie widziałem w niej Vicky. To niby ta sama osoba, a jednak inna. Zakochałem się w Ivy i odkąd się o tym przekonałem, nic nie mogło tego zmienić.
     Patrząc na USG naszego dziecka na komputerze u ginekologa, szczerze nie mogłem się napatrzeć na to, jak biło mu serce. Pomimo tego, jaki wszedłem tu szczęśliwy, moje myśli ciągle wracały ku zasmuconej Ivy. Zauważyłem jej humor od początku dzisiejszego dnia. Owszem, może przegapiłem jedną wizytę, ale to raczej nie to zaprzątało jej głowę. Jednak wciąż jej o to nie zapytałem. Być może tylko mi się wydawało, a może jednak nawet nie chciała mi o tym powiedzieć.
- Nie muszą się państwo martwić. - nie umknęło mojej uwadze to, że lekarz wymienił znaczące spojrzenie z moją kobietą. Z jednej strony przeszkadzało mi to, ale nie chciałem wszczynać kłótni z lekarzem prowadzącym ciążę mojej żony, a tym samym denerwować Ivy. - Dziecko rozwija się bardzo dobrze. - taka odpowiedź w zupełności mi wystarczyła. Nie mógłbym być bardziej szczęśliwy, niż usłyszeć, że naszemu jeszcze nienarodzonemu dziecku nic nie groziło.
     Co nie zmieniało faktu, że zaraz po wyjściu z gabinetu ginekologa postanowiłem podjąć się rozmowy z Ivy na temat tych dziwnych spojrzeń, które nie dawały mi spokoju.
- Co się dzieje, skarbie? - spytałem, kładąc rękę na talii szatynki i przyciągając ją bliżej do siebie.
- Dlaczego myślisz, że coś się dzieje? - odpowiedziała, nawet na mnie nie patrząc.
- Cały dzień byłaś jakaś zasmucona, zamyślona. I możesz mi wyjaśnić te znaczące spojrzenia z lekarzem. - odsunęła się delikatnie i spojrzała na mnie, udając zaskoczenie.
- Znaczące spojrzenie? Niemożliwe. Może coś ci się przewidziało. - westchnąłem, nie chcąc bardziej na nią naciskać, ani wywoływać kłótni. A może jednak miała rację? Może rzeczywiście coś mi się przewidziało? Wtedy jednak jeszcze nie wiedziałem, że te spojrzenia niosły za sobą o wiele więcej, niż mogłem przewidzieć.

Udawana narzeczona ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz