Kolejnego dnia przeżyłem szok. Patrzyłem na Grella jak na zjawę, gdy ubrany w strój kelnera lepił się do Sebastiana, pytając przy tym ''kim jest ten dzieciak z tobą, Sebuś?''. Skąd on się tu wziął? Nie spodziewałem się takiej rewelacji, odkrycie Sebastiana w tym świecie było wystarczająco wstrząsające. Tymczasem wyglądało na to, że bogowie śmierci również odnaleźli się w tym wieku.
- Grell, zostaw go. - po chwili podszedł do nas dobrze mi znany, blondwłosy shinigami, który sprawnie odciągnął czerwonowłosą istotę od mojego tymczasowego opiekuna. On za to był ubrany w biały fartuch, sugerujący, że pełni rolę kucharza. - Sebastianie, dobrze wiesz, że dzieci zostawiamy z niańkami.
- Ciel nie sprawi problemów. Dość niespodziewanie musiałem się nim zająć. - wyjaśnił, zakładając specjalny fartuch z logiem restauracji, taki sam, jaki nosił Grell. Po chwili powiedział do mnie: - Przywitaj się ładnie.
- Dzień dobry. - mruknąłem w stronę Ronalda, który przyglądał mi się bacznie, oraz Grella, który się wyrywał. W końcu został puszczony, wpadając przez to w ramiona swojego ''ukochanego'', który niezbyt się z tego cieszył.
- Dzień dobry. - blondyn obszedł mnie dookoła, mierząc uważnie wzrokiem. Wyglądał trochę jak łowca uważnie obserwujący swoją przyszłą ofiarę. - Możliwe, że będziesz mógł się przydać.
- Nie sądzę, ma dwie lewe ręce. - stwierdził Sebastian, który jak zawsze musiał wtrącić swoje trzy grosze.
- Szkoda, przydałaby się pomoc. - westchnął i oparł się o ścianę, krzyżując ręce na piersi.
Wyglądało na to, że oni też byli ''normalni''. Ich oczy, mimo że wciąż zielone, nie posiadały typowego dla shinigami blasku. Dodatkowo, tak jak w przypadku Sebastiana, u nich też widać było ludzkie cechy. Czyżby cały mój świat przeprowadził się do XXI-wieku, gubiąc przy tym swoje niezwykłe właściwości?
- Nie wolno wyzyskiwać dzieci, Ron. Ciel grzecznie poczeka w pokoju służbowym do końca mojej zmiany. - powiedział, prowadząc mnie do wcześniej wspomnianego pomieszczenia.
Pokój okazał się przytulny, z kanapą, dwoma fotelami oraz stołem, na którym stała salaterka z cukierkami. Ostatni raz spojrzałem na zawiedzionego brakiem odciążenia w robocie Ronalda i Grella, który przy próbie pójścia za Sebastianem został pociągnięty przez swojego towarzysza za włosy.
- Kiedy kończysz swoją zmianę? - zapytałem, siadając na kanapie w typowej dla mnie pozycji, czyli z nogą założoną na nogę.
- Za sześć godzin. Nie wynudzisz się do tego czasu? - zapytał, patrząc na mnie z troską, ale i obawą. Czasem miałem wrażenie, że faktycznie jestem w jego oczach jak małe dziecko albo pies, który mógł pod nieobecność właściciela zdemolować całe mieszkanie.
- Powinienem wytrzymać. - zjadłem cukierka z salaterki, opierając się wygodniej o wezgłowie kanapy.
Nawet się nie zorientowałem, kiedy Sebastian opuścił pokój, a ja zostałem całkiem sam. Teraz miałem czas tylko dla siebie, który mogłem spożytkować na przemyślenia. A po tym, co odkryłem, miałem nad czym myśleć. Więc ten świat jest jak odbicie mojej rzeczywistości, tyle że we współczesnych barwach? Czy wszystkie osoby z mojego otoczenia się tutaj znajdują? Czy z czasem je spotkam? Miałem dużo pytań i za mało odpowiedzi. Nie lubiłem czegoś nie wiedzieć, tymczasem w obecnej sytuacji było niewyobrażalnie dużo niewiadomych.
Czy jeśli spotkam kogoś jeszcze, to natrafię w końcu na osobę, która będzie mnie znać? Będzie wiedziała, że kiedyś istniał XIX-wieczny Londyn, w którym głowa rodu Phantomhive z demonem u boku stawiała czoło wrogom, nieraz igrając z bogami śmierci? Czy jeśli spotkam takiego człowieka, to okaże się on kluczem do powrotu?
Być może taka jedna, świadoma osoba pozwoli mi wrócić, sama będąc uwikłaną w zagadkę czasu. Być może to nie Sebastian spowodował tyle zamieszania w moim życiu, tylko ktoś inny maczał w tym palce? Kolejne teorie szły do kosza pod wpływem łączenia wątków, które wzajemnie wykluczały wszystkie możliwości. Pozostało mi jedynie czekać na kolejne znajome twarze.
***
Leżałem na kanapie, z zamyśleniem wgapiając się w sufit, gdy drzwi się otworzyły, zwracając moją uwagę. Przeniosłem tam wzrok, ponownie doznając ciężkiego szoku, gdy ujrzałem znajomą twarz.
- Przepraszam, nie wiedziałam, że ktoś tu jest. - usta kobiety umalowane czerwoną szminką przybrały kształt łagodnego uśmiechu, gdy zamknęła za sobą drzwi, następnie podchodząc do automatu z wodą.
Każdy jej krok okupiony był cichym stukotem czerwonych szpilek, które pasowały do tak samo czerwonej sukienki, ozdobionej mieniącymi się cekinami i kilkoma warstwami tiulu. Nalewając wody do papierowego kubka, zaczesała za ucho kilka kosmyków włosów, które dopełniały obrazek damy w czerwieni, dobrze mi znanej Madame Red.
- Nie szkodzi. - tylko na tyle się zdobyłem, siląc przy tym na uśmiech maskujący prawdziwe emocje kłębiące się w moim sercu.
Kobieta, którą pamiętałem z dzieciństwa, cudowna osoba o wielkim sercu, której nigdy nie powodziło się w życiu. Straciła ukochanego, a potem szansę na dziecko, które bardzo chciała mieć. Przez wiele lat kryła urazę, praktycznie do końca pozostając jedynie smutną jednostką taką jak wiele innych zranionych ludzi. Opanowana żalem zginęła tragicznie, nigdy nie zaznając szczęścia. Do końca jednak pozostała panną odzianą w czerwień, w której na koniec utonęła jej dusza.
Po chwili dostrzegłem na jej plecach ciekawy element, mianowicie futerał od instrumentu. Był nieco nowocześniejszy, ale wciąż budową bardzo przypominał XIX-wieczne. W związku z tym postanowiłem nieśmiało zadać pytanie, nie chcąc jeszcze tracić kontaktu z ''moją ciotką''. Przynajmniej nią była w mojej rzeczywistości.
- Gra pani na czymś?
- Hm? - odłożyła kubek na bok, instynktownie zerkając na futerał na swoich plecach. - Tak, na skrzypcach. Codzienne gram tu dla gości.
- Zapewne niełatwo utrzymać się z samej gry. - oparłem głową na dłoni, patrząc, jak przysiada w fotelu obok mnie.
- Jest to trudniejsze niż kiedyś. Ludzie wolą odtwarzać utwory z internetu lub płyt. Poza tym gusta muzyczne się zmieniły. - uśmiechnęła się lekko. - Ale nie narzekam.
- Zagra coś pani? Rozumiem, jeśli nie ma pani czasu, ale z chęcią posłucham jakiejś utalentowanej skrzypaczki. - powiedziałem ze słodkim uśmiechem, czując, jak z kilku względów zaczęło mi na tym zależeć.
Na szczęście kobieta przychyliła się do mojej prośby, wydobywając z futerału piękne, drewniane skrzypce. Wydawały się stare, ale zadbane, jakby skrzypek zagrał na nich setki utworów, jednak traktując przedmiot z ogromną czułością.
Dźwięki, jakie po chwili usłyszałem, pomogły mi przenieść się do XIX-wieku, kiedy koncerty na żywo stale pojawiały się w moim życiu. Muzyka klasyczna w przyjemny sposób łagodziła frustrację całego dnia, pomagając się wyciszyć i bezgranicznie zatopić w uczuciu słodkiego bezkresu. Nie istniało nic oprócz dźwięków, byliśmy tylko my i kolejne takty z ogromną starannością wygrywane na instrumencie. To był pierwszy powód, dla którego chciałem usłyszeć grę kobiety.
Drugim było to, że przez to została choć chwilę dłużej u mego boku. Dzięki temu mogłem przypatrzeć się jej bladej twarzy, która była niezwykle podobna do twarzy mojej matki. Nic dziwnego, w końcu były siostrami. Widać było wyraźne pokrewieństwo, które w tym momencie nie dało mi zapomnieć o mojej mamie. Obie spotkał okropny los, tak jak praktycznie całą moją rodzinę. To było niczym klątwa ciążąca na moich bliskich, która jedynie mnie postanowiła oszczędzić, choć też miałem za niedługo pożegnać się z życiem.
Skoro jednak Madame Red tu jest, to może znajdą się też moi rodzice? Vincent i Rachel nie żyją, ale przecież Angelina też zakończyła swoje życie spory czas temu. Mimo że była to logiczna myśl, wewnętrznie czułem, że nie jest realna. Czasem człowiek wyczuwa niektóre rzeczy, nawet jeśli nie może bezpośrednio stwierdzić, czy są prawdą, czy też nie. W tym przypadku czułem, że utraciłem moich rodziców bezpowrotnie.
- Nie miałaś iść do domu, Angelino? - w pomieszczeniu pojawił się Sebastian, kończąc tym samym mój prywatny koncert.
Nie wiem, czy wszedł tak cicho, czy może ja byłem zbyt pochłonięty słuchaniem. Bez względu na odpowiedź, z bólem musiałem wyrwać się z gonitwy za przeszłością. Rzadko udawało mi się bez pamięci zatracić w poprzednim życiu, a im więcej czasu spędzałem w XXI wieku, tym bardziej zanikała u mnie ta zdolność. Było tak, jakby czas chciał wymazać moją osobę z tamtego okresu. Wpoić mi, że hrabia Ciel Phantomhive nigdy nie istniał.
- Miałam, zresztą będę się już zbierać. - schowała skrzypce i podniosła się z fotela, przez co cekiny na jej sukience błysnęły w promieniu zachodzącego słońca. - To twój dzieciak?
- Można tak powiedzieć. - przewrócił oczami, podchodząc do mnie, aby pomóc mi wstać z kanapy.
- Dobrze go pilnuj i najlepiej znajdź mu jakieś zajęcie na kuchni, żeby nie ślęczał tu bezczynnie. - powiedziała, a następnie opuściła pokój, tym samym znikając mi z oczu.
Sebastian westchnął, po czym i mnie wyprowadził z pokoju. Powoli traciłem z oczu pomieszczenie, w którym spędziłem ostatnie kilka godzin, omiecione blaskiem kończącego się dnia. Jak zacznie się nowy? Czy przeniesie więcej niespodzianek i melancholii, która wydawała się towarzyszyć mi bezustannie?
- Wracamy do domu. - oznajmił zadowolony, ale i wyraźnie zmęczony.
Tymczasem mój wzrok ostatni raz omiótł pokój, w tym papierowy kubek delikatnie ubrudzony krwistoczerwoną szminką.

CZYTASZ
CZAS PRZESZŁY || SEBACIEL
Fanfiction!KSIĄŻKA W TRAKCIE KOREKTY! Ciel w niewyjaśnionych okolicznościach przenosi się do XXI wieku, gdzie spotyka swojego demona. Jednak... Czemu jego on jest tak ludzki? Sebastian podaje się za biednego studenta i najzwyklejszą w świecie osobę, którą zre...