Rozdział II

460 56 10
                                    


Nie traciłem czasu. Gdy ujrzałem Sebastiana, który odwrócił się na dźwięk swojego imienia, podbiegłem do niego.

- Gdzie uciekłeś? - zapytałem, łapiąc go za rękaw bluzy, jakby znowu miał zniknąć mi z oczu.

No właśnie, on też był dziwnie ubrany. Luźne, jasne ubrania nie były ani trochę podobne do eleganckiego garnituru, jaki lokaj zazwyczaj nosił podczas służby. Wyglądał przy tym na zdziwionego moim widokiem, jakby widział mnie po raz pierwszy.

- Wybacz, chyba mnie z kimś pomyliłeś. - zakłopotany podrapał się po karku.

- Na pewno nie pomyliłem. Przecież mamy kontrakt, pamiętasz? Nie wygłupiaj się, tylko wracajmy do rezydencji. Potem się z tobą policzę.

- Naprawdę musiałeś mnie z kimś pomylić. Swoją drogą ciekawy performens, czy jak to tam zwą. - pochwalił, uważnie oglądając moje ubranie.

- To żaden performens, tylko elegancki strój XIX-wiecznego arystokraty. - pacnąłem go w głowę gdy się schylił, oglądając guziki w mojej marynarce z wybitym herbem rodu Phantomhive.

- Hm? Wystawiają jakąś sztukę z tej epoki? - pomacał kokardkę na mojej szyi, przez co znowu dostał po głowie. Cholerny demon, wyparowały mu wszystkie szare komórki?

- Sebastianie, wracamy do domu. - zarządziłem uroczyście. - To rozkaz.

Dodałem po chwili, jednak byt nie wydawał się wzruszony jasno wydanym poleceniem. Tak, jak zazwyczaj działało, tak teraz mężczyzna stał przede mną, drapiąc się lekko po policzku z zamyślonym wyrazem twarzy. Przyglądał mi się przy tym tak, jakby oceniał, czy postradałem zmysły.

- Sądzę... - rzekł po chwili. - Że mógłbym ci pomóc. Może pójdziemy na komisariat? Pomogą ci znaleźć rodziców.

- Moi rodzice nie żyją od przeszło siedmiu lat. - warknąłem, czując wzbierającą się we mnie irytację. Fakt, demon lubił sobie robić żarty z mojej przeszłości, ale w sytuacji, gdy dodatkowo rżnął głupa, a ja znajdowałem się na obcym terenie, było to niedopuszczalne. - Poza tym żadna policja, zabierz mnie po prostu do domu.

- Nie wiem, gdzie jest twój dom. - klęknął przy mnie, cały czas mierząc wzrokiem. Przez to, że klęknął, w końcu ja byłem wyższy, co dało mi trochę satysfakcji. - Ile masz lat i jak się nazywasz?

- Ciel Phantomhive, mam siedemnaście lat. W co ty pogrywasz, co?

- Więcej niż podejrzewałem. No cóż, rozumiem. Myślę, że będę mógł ci pomóc.

- Ty masz obowiązek mi pomóc. - odparłem z pochmurną miną.

- Tak, tak, jasne. - niechętnie przyznał mi rację, zapewne po to, aby się nie wykłócać. Następnie objął mnie ramieniem, prowadząc w stronę przeciwną do tej, którą szedłem. - Skąd znasz moje imię?

- Sam ci je nadałem, pamiętasz? Wtedy, kiedy zawarliśmy kontrakt. Mogłem cię nazwać jako sługę, który będzie mi towarzyszył po grób. - powiedziałem, mając nadzieję, że odświeży mu to pamięć.

Nie wyglądał jednak na człowieka, a raczej demona, który nagle dostał olśnienia. Wręcz przeciwnie, z każdym moim słowem wydawał się coraz bardziej zakłopotany i niepewny. Objął mnie mocniej, trzymając przy swoim boku.

- Rozumiem. - mruknął, a ja spojrzałem na jego dłoń, którą trzymał na moim ramieniu. Nie było na jej wierzchu charakterystycznego pentagramu.

***

- Dobrze, opowiedz jeszcze raz od początku. - zarządził, szykując mi upragnioną herbatę. - Pomogę ci, tylko muszę wiedzieć jak dokładnie, a do tego potrzebuję twojej historii.

- Znasz moją historię. Znasz ją bardzo dobrze, lepiej niż ktokolwiek inny.

- Dlaczego więc czuję się tak, jakbym był z niej wyłączony?

- Dobrze, postaram się streścić to, co się działo. Porwała mnie sekta i tam przyzwałem ciebie. Zaproponowałeś mi kontrakt, który przyjąłem. W zamian za moją duszę miałeś mi służyć do śmierci i pomóc pomścić mój ród, usuwając ze świata wrogów rodziny Phantomhive. Nadałem ci imię Sebastian i od tego momentu aż do dziś, przeszło siedem lat, towarzyszyłeś mi. No właśnie, do dziś, gdy to zamiast w mojej pięknej rezydencji, obudziłem się tutaj.

-Niezła ta sztuka. - stwierdził, przez co znów został przeze mnie zdzielony po głowie.

- To nie sztuka. To moje życie, z którego zrobiłeś sobie rozrywkę, cholerny demonie. Jesteś jakiś popsuty, czy co? - prychnąłem, starając się ułożyć wszystko w głowie.

Nie wiem jak, ale znalazłem się tutaj, nie wiedząc nawet, czym jest w ogóle ''tutaj''. Nie wiem nawet, czy wciąż nie śnię. W tej dziwnej rzeczywistości odnalazłem Sebastiana, który jednak wydaje się nic nie pamiętać. Wygląda na to, że należy do tego świata. Jego ubiór i brak symbolu na dłoni utwierdzał mnie w przekonaniu, że niczego się od niego nie dowiem, a tym bardziej nie powrócę do rezydencji.

- Czemu jest tu tak biednie? - zapytałem, dopiero teraz rozglądając się po mieszkaniu.

Było niewielkie, z małą ilością prostych mebli i ścianami, które wymagały odmalowania. Były to warunki spełniające normy względnie normalnego egzystowania, lecz zdecydowanie poniżej standardu życia, jakie dotychczas prowadziłem.

- Wybacz. Jeszcze się uczę, przez co nie mam pieniędzy na luksusy. - odparł z lekkim uśmiechem, zalewając torebkę wrzątkiem.

Czajnik był położony na dziwnej podkładce, a nie kuchence tak jak w mojej rezydencji. Z zaciekawieniem wpatrywałem się w magiczną podstawkę, do czasu, kiedy została przede mną postawiona herbata. Zamiast zastawy najwyższej klasy w ciekawe, kolorowe wzory, znajdowała się w zwykłym, białym kubku. Już to mnie wystarczająco odtrąciło, nie mówiąc o saszetce, która pływała na wierzchu naparu.

- Nie wypiję tego. - oznajmiłem, odsuwając od siebie kubek.

Nie zamierzałem próbować czegoś, co zapachem ani wyglądem nawet nie stało obok prawdziwej, angielskiej herbaty. Mogłoby to uszkodzić moje delikatne kubki smakowe.

- Zawsze tak wybrzydzasz, mały? - wziął ode mnie kubek i sam upił łyk bez większego namysłu czy wstrętu.

Oparł się przy tym o blat, przez co mogłem zlustrować wzrokiem jego sylwetkę. Wciąż był szczupły i blady, kosmyki jego kruczoczarnych włosów tworzyły nieład wokół twarzy. Każdy jego ruch był swobodny i lekki, mając przy tym w sobie cząstkę nieświadomej staranności.
Wiele kobiet powiedziałoby, że to ideał. Może i ja bym się zgodził, gdyby zamiast tej ohydnej bluzy i dresów miał na sobie dobrze dopasowany garnitur. No i nie posiadał typowych dla człowieka oznak zmęczenia, takich jak wory pod lekko przekrwionymi oczami. Doprawdy źle się to prezentowało. Wyglądał jak nieudana wersja demona, którego znałem. Faktycznie popsuty egzemplarz.

- Wybrzydzam tylko wtedy, gdy chce się mnie otruć. - podniosłem się z krzesła. - Wychodzę.

- To wychodź. - zachichotał, niespiesznie sącząc herbatę.

Jak powiedziałem, tak zrobiłem. Poszedłem do przedpokoju, gdzie złapałem za klamkę, wahając się jednak. Gdzie pójdę? Jakby nie patrzeć tylko jego znam, nawet jeśli on mnie nie pamięta, albo udaje, że nie ma o mnie żadnej wzmianki w jego pamięci. W sumie jestem bezdomny. Cóż za upadlająca sytuacja...

- Sebastianie! - powiedziałem, stając w progu kuchni. - Jednak zostaję.

***

- To fascynujące, ludzie technicznie aż tak poszli do przodu? - zapytałem, co chwila włączając i gasząc światło, przez co robiłem w sypialni istną dyskotekę.

W moich czasach elektryka była obecna, lecz nie aż tak popularna. Stanowiła przywilej dla elity, która wciąż nie miała takich udogodnień jak tu. Przyznam, że wygodnie było zapalać światło za pomocą jednego pstryknięcia magicznym guzikiem w ścianie. Nie tylko zresztą światło na suficie, bo lampki nocne też udało mi się odkryć.

- Tak. Powinieneś wiedzieć, co to światło, skoro od siedemnastu lat z niego korzystasz. - mruknął Sebastian, ścieląc mi łóżko.

Zachował się jak prawdziwy sługa, uznając, że prześpi się w salonie, mnie zostawiając duże, miękkie łóżko. Tak miało być, niech zna swoje miejsce, nawet jeśli jesteśmy poza rezydencją.

- Mówiłem ci, że jestem z XIX-wieku. Nie wiem, czy znasz się na historii, bo w tej rzeczywistości wydajesz się idiotą, ale wtedy nie było takich bajerów.

Po chwili moja ręka została zdjęta z cudownego pstryczka, który kontrolował światło. Zdjął ją Sebastian, który nie wyglądał na zadowolonego moimi zabawami.

- Zostaw, bo przepalisz żarówkę. - ostrzegł, podchodząc do szafy.

- Przepalę? - zaciekawiony poszedłem za nim.

- Tak. Nie można tak robić ze światłem, bo żarówka nie wytrzyma ciągłego zapalania i gaszenia. Wysiądzie i tyle z tego będzie. - wyjaśnił, grzebiąc na dnie mebla. Po chwili rzucił mi koszulkę i dresowe spodnie, które wylądowały mi centralnie na twarzy. - Idź się przebrać, nie będziesz spał w garniturze.

W odpowiedzi prychnąłem i skierowałem się łazienki, którą Michaelis mi wcześniej pokazał. Jutro rano mieliśmy udać się na komendę, aby ''szukać mi rodziców''.
Z cichym westchnieniem wszedłem do pomieszczenia i rozejrzałem się po wnętrzu, badając wzrokiem ciekawsze elementy. Szczególnie zaciekawiło mnie dziwne, szare pudełko z drzwiczkami, które jednak zostawiłem do późniejszej analizy. Zrobiłem tak, ponieważ po spojrzeniu w lusterku uświadomiłem sobie coś istotnego.
Nie zwlekając, podszedłem bliżej i sięgnąłem za tył głowy, niespiesznie odwiązując przepaskę, która dotąd zakrywała jedno z moich oczu. To, co zaraz ujrzę, będzie znaczyło naprawdę wiele. Być może naprowadzi mnie na odpowiedź, co się tutaj w ogóle dzieje.
Nie zwlekając, gdy kokarda była odwiązana opuściłem przepaskę. Uniosłem głowę i odgarnąłem z czoła grzywkę, dzięki czemu ujrzałem moją źrenicę, na której dotychczas widniał pentagram. Źrenicę czystą, błękitną, bez krzty fioletu czy znaku, jaki kiedyś na niej widniał. Wyglądała tak, jakby zawarcie kontraktu nigdy nie miało miejsca.

CZAS PRZESZŁY || SEBACIELOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz