( Rozdział dłuższy niż poprzednie, zarazem oświadczam wam, że jest on przedostatni )
Dominik mimo, iż niedawno widział się z Filipem odczuwał silne pragnienie zobaczenia go ponownie. Zapytacie pewnie, czemu? Cóż, jego przemyślenia przy papierosie dały mu więcej niż jakiekolwiek inne. Nie wiedział kiedy, jak i przy kim dane mu będzie umierać. Najbardziej przytłaczało go pytanie "Kiedy?". Za godzinę, wieczorem, jutro, za tydzień czy na starość? Zawsze wierzył, że było nam to wypisane w gwiazdach. Sami w pewnym momencie będziemy czuli coś w stylu "Hej! To ta chwila". Rupiński jeszcze miesiąc temu w przekonaniu, że umrze dosłownie za moment. Że pod wpływem słabości rzuci się pod koła jakiegoś rozpędzinego samochodu i będzie po nim. Śmierć przeszywała jego umysł na wylot. Żył żeby umrzeć. A potem? Potem poznał go. Nie wiedział czemu, ale z nim czuł się jakoś inaczej. Bardziej wyjątkowo. Na początku nie mógł do siebie tego dopuścić. Zdecydowanie się z tym nie zgadzał. Nawet nie wiedział co czuje. A teraz jest tylko kłębkiem dawnego siebie, który wręcz wrzeszczy, że go kocha. Nigdy nie wiedział tak naprawdę kiedy będzie czuł, że kocha. Nigdy tego nie doświadczył. Jednak to się po prostu wie. I on to wiedział. Od początku wiedział, że nie będą tylko "nieznajomymi". To musiało się stać. Prędzej, czy później. Po prostu musiało. Kłoda wyciągnął go z tarapatów, był pierwszym który wyciągnął do niego pomocną dłoń. Był pierwszym promykiem słońca w tej katastrofie zwanej życiem. A teraz będzie ostatnim, który widział go przed śmiercią.
Dominik nie wiedział za bardzo jak ma się skontaktować z nieznajomym. Nie ma jakiś super mocy, która pozwoli mu wkroczyć w umysł bruneta i przekazać, że czeka na niego pod murem. Czasu nie miał zbyt wiele. W jego głowie ciągle plątał się dźwięk wskazówek zegara. Tik tak, tik tak. To chyba było coś w rodzaju zegara śmierci. A on ewidentnie chciał przekazać, że czasu było coraz, coraz mniej.
Deszcz lał niemiłosiernie. Krople w zaskakująco szybkim tempie odbijaly się od podłoża, gdzieniegdzie tworząc kałuże. Gdzieś w oddali można było usłyszeć dźwięki klaksonu oraz kroki ludzi, które wydawały się być dziwnie melodyczne. Tik tak, tik tak. Kaptur blondyna był już cały przesiąknięty, także ledwo co dawał jakie kolwiek schronienie przed ulewą. Mimo drgającej szczęki i wszystkich innych części ciała Rupiński twardo pozostawał na miejscu. Wiedział, że nie spocznie póki nie zobaczy brązowookiego. Chciał właśnie z nim przeżyć swoje ostatnie chwile. Jego modły do nieba zostały najwyraźniej wysłuchane, bo chwilę później próg uliczki przekroczył właśnie ten chłopak. Był zszokowany obecnością mniejszego blondyna w taką pogodę. Jego twarz wyrażała wiele współczucia patrząc na to jak marnie wygląda nieznajomy. Dominik jedynie podszedł do niego. Wyglądał dosłownie jak wrak człowieka. Chwilę po prostu na siebie patrzyli. Słowa wydawały się im w tym momencie zbędne. Jednak w końcu postanowił nastać ten moment.
- Wiesz, że znamy się już miesiąc? To kuriozalne. W pierwszych momentach naszej znajomości nie mogłem znieść tych twoich obrzydliwych oczu, których kolor przypominał mleczną czekoladę. Teraz zaś mógłbym patrzeć na nie godzinami. To zaskakująco ciekawe co człowiek może zrobić z drugim człowiekiem. Wciągnąłeś mnie w wielkie bagno. A raczej wpadliśmy w nie razem. To była pułapka. A te wszystkie nie mówione zasady były przeszkodami. Byliśmy razem w tym całym labiryncie zwanym światem. Ale wiesz co? Pieprzyć te wszystkie nie mówione zasady. Mam ich dość. Chociaż raz - Rupiński zakończył swój monolog ściągając maseczkę z twarzy. Potem praktycznie zerwał ja z twarzy Filipa. A potem? Zamknęli się w pocałunku. Nikt tego nie przewidział.
Pocałunek, który właśnie miał miejsce może nie wyglądał jak wyjęty z jakiejś dennej komedii romantycznej. Ale to właśnie sprawiało, że jest wyjątkowy. Uczucia, które ta dwójka w niego przerwała były czymś niesamowitym. Pocałunek opowiadał historię. Ich historię. Historię, która nigdy nie była idealna. Która nigdy nie będzie idealna. Historię, która skończy się żałośnie.
- Pamiętaj, to nie ty jesteś temu wszystkiemu winien. To ja. To zawsze byłem ja - wyszeptał na końcu odchodząc - Filip...