- Co do... - blondyn odwrócił się w stronę, z której usłyszał głos. Czuł, że jest w wielkich tarapatach. Bo co innego może sprowadzać tutaj człowieka? Nikt o zdrowym umyśle nie pojawia się po północy w takiej uliczce. Najwyraźniej jego obecny towarzysz należał do grona tych pojebanych. Do osób, które po prostu nie zdają sobie sprawy z ryzyka i wolą żyć chwilą. Albo w ogóle nie żyć. Zawsze jakaś dodatkowa opcja. Gdy już obrócił się wystarczającą przyuważył mężczyznę. No, szok. Dosyć wysoki, brązowe włosy, które były postawione lekko do góry i w dość widocznym nieładzie. Był ubrany cały na czarno, a na ramieniu miał sportową torbę. Na jego twarzy widniała maseczka. W przeciwieństwie do maseczki Dominika, która była cała kolorowa, maseczka nieznajomego była czarna. Podobna do otchłani. Przez to niestety widział tylko oczy bruneta. A szkoda. Co jak co, ale te akurat były paskudne. Sam kolor był w sumie w porządku. Nie znał się na odcieniach, ale był to jakiś brązowy. Może piwny. Specjalistą nie jest. Za to gałki oczne były czerwone, a same oczy, podkrążone. Mimo, że stał daleko, widział to. Przepraszam, ale chłopak wyglądał jakby przed chwilą się zaćpał. Albo dokucza mu katar. Chociaż, obie opcje się dopełniają nawzajem.
- No co się tak patrzysz? Nie można już przyjść w spokoju zrobić graffiti? - zaśmiał się brunet.
- Nigdy w życiu tu nikogo nie widziałem. Co cię tu sprowadza, nieznajomy? - podszedł bliżej. Z każdą sekundą kruszył barierę między nimi. Był bardzo odważny, zważywszy na to, że jego nieznajomy był dwa razy większy i prawdopodobnie silniejszy. Chociaż nie oceniam, może być również miękką pizdą.
- Psy zajęły moją miejscówkę, także byłem zmuszony tutaj przyjść i nie mam jak na razie planu stąd pójść. Chyba, że w moim kalendarzyku coś się zmieniło, a ja o tym nie wiem - jak gdyby nigdy nic wyminął blondyna i podszedł do muru.
- Chyba ci się coś w głowie poprzewracało jeśli myślisz, że zaczniesz sobie tu od tak malować. Wypierdalaj - ostatnie słowo wysyczał niczym wąż. Brzmiał i wyglądał jak zwierzę broniące swojego terenu. W pewnym sensie to było jego terytorium. Albo nie.
- No już, już. Bo zaraz wyplujesz mi tu jad - przewrócił oczami brunet.
- Ja już idę. Jutro nie ma być po tobie śladu, rozumiesz? - włożył tylko swoją torbę na ramię i opuścił uliczkę. Nie chciał mieć styczności z tym chłopakiem. Już na pierwszy rzut oka wydawał się popierdolony. Z drugiej strony, chciał wrócić do domu, żeby przypadkiem nie napotkać swojej rodzicielki. Albo nie, spotkać. Słabo by było, gdyby postanowiła sobie nagle wejść do pokoju swojego syna i nie zauważyć go tam. Wiedział, że przeżyła by wtedy zawał, załamanie nerwowe i wkurwienie na raz.