Pierwsze spotkanie - Nataniel Gabriel Shey

1.5K 25 5
                                    

(T/I) - twoje imię


- No proszę cię, zrobię wszystko co chcesz - brat dziewczyny jęczał nad jej uchem, po raz kolejny dzisiaj próbując ją przekonać, do tego by poszła z nim na walkę.

- Nie ma nawet takiej opcji Carol, nie będę z tobą łazić po jakiś szemranych miejscach. Jesteś na to zdecydowanie za gówniarzowaty.

- Jestem dorosły przecież - burknął w odpowiedzi.

- Tak? To dlaczego w takim razie nie pójdziesz sam?

- Oj dobrze wiesz, jaka jest nasza matka, samego mnie nie puści.

- No to masz problem młody - szatynka uśmiechnęła się, mimo, iż wiedziała, że się zgodzi, nie chciała tego bratu ułatwiać.

- Będę codziennie przez tydzień sprzątał twój pokój.

- No chyba sobie żartujesz, że się zgodzę na takie warunki - zaśmiała się - albo dajesz mi 50 dolców, albo nie ma w ogóle o czym gadać.

- Jesteś harpią.

- Bywa - parsknęła śmiechem (T/I).

- Zgoda, dostaniesz to swoje 5 dych - warknął podchodząc do drzwi, z zamiarem wyjścia z pomieszczenia.

- Nie warcz, bo jeszcze się rozmyślę - chłopak ją zignorował i po prostu wyszedł zostawiając ją samej sobie.


***


Dwudziestolatce w żadnym stopniu nie podobało się to gdzie się znajdowała i to co się tam działo. Miejsce gdzie się znajdowała, wyglądało, a właściwie było jakąś meliną. Wszyscy stali wokół ringu, na którym napieprzali się jacyś faceci. Ring ten stał na podwyższeniu, w wyniku czego nikt nie miał problemu z zobaczeniem co się na nim dzieje. (T/I) oglądała już chyba piątą z kolei walkę, chcąc już to po prostu rzucić w cholerę i wrócić do domu. Natomiast jej brat wyglądał jakby był w siódmym niebie.

- A więc moi państwo nadszedł nareszcie czas na walkę wieczoru - na ring wszedł "prowadzący" - a w niej zmierzą się dzisiaj nasz niepokonany Nataniel Shey i Robert Doughnut. Ciekawe czy jemu uda się w końcu pokonać naszego mistrza - wtrącił mężczyzna - choć szczerze powiedziawszy bardzo w to wątpię. Dobra już nie przedłużając zacznijmy.

Dziewczyna cieszyła się, że ta cała "impreza" dobiega już końca. Walka wieczoru też już dobiegała końca, więc zaraz będzie mogła zanurzyć się pod swoją kołderką i iść spać.

- Matko (T/I) czy ty to widzisz? - uniosła wzrok na swojego podnieconego brata.

- Ale co?

- To jaki on jest cudowny, marzę żeby go poznać - westchnął Carol.

- Ale kto?

- No jak to kto, Nate Shey. On jest moim idolem - rozmarzył się.

- Carol ja w pewnych momentach na serio zaczynam powątpiewać, że ty jesteś w stu procentach hetero - parsknęła co blondyn skwitował jedynie przewróceniem oczami, powracając do oglądania swojej zdecydowanie ulubionej walki jaką kiedykolwiek zobaczył. Było tak oczywiście dlatego, że była to walka, w której walczył również jego idol. Carol od zawsze marzył, by go zobaczyć dlatego tak nieprzerwanie błagał swoją siostrę by chodziła z nim na walki. Nareszcie jego najskrytszy sen się spełnił i może wreszcie nie będzie tracił pieniędzy tak często, i może nawet trochę zaoszczędzi.

***

- Carol wiesz w sumie, to ja nie wiem co ty widzisz w tym całym Shey'u. Jakby nie uważam żeby wjebanie jakiemuś gościu na ringu to był jakiś wyczyn. Nie widzę w tym żadnej filozofii - mówiła (T/I), kiedy nagle usłyszała za swoimi plecami parsknięcie. Powoli się odwróciła. Za nią stał Nataniel we własnej osobie. Miał kilka siniaków na twarzy, a po za tym wcale nie wyglądał jakby właśnie stoczył walkę wieczoru. Jego ręce były założone na piesi, a na jego twarzy gościł drwiący uśmieszek.

- Tak? - zakpił z niej, a następnie podszedł do niej, wyciągając z kieszeni czarny długopis. Gwałtownie złapał jej rękę i zaczął pisać coś na jej przedramieniu.

- Sobota 22:30, nie spóźnij się, pokażesz co potrafisz.

- Mogę twój autograf? - chłopak właśnie odchodził, kiedy zatrzymał go głos podekscytowanego Carola. Brunet jednak zmierzył go tylko wzrokiem i odszedł zostawiając (T/I) w osłupieniu.






Preferencje do postaci z trylogii "Hell"Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz