24. Zdrada

842 66 410
                                    


Jean siedział bezczynnie w chłodnej celi, zupełnie nie mając co ze sobą zrobić. Był głodny, zmęczony i piekielnie rozżalony na cały świat. Strażnikom pechowo jakoś nie przyszło do głowy, żeby dać mu wieczorną porcję jedzenia – możliwym było, iż uznali, że rankiem dostał całkowicie wystarczająco.

Elf westchnął ciężko i z niezadowoleniem, układając ostrożnie skute ręce na kolanach. Jego nadgarstki były już paskudnie obolałe i zmęczone od noszenia na sobie ciężkich, grubych kajdan. Utkwił tęsknie wzrok w małym okienku znajdującym się pod sufitem przeciwległej celi, znowu marząc o tym, aby poczuć na twarzy świeży powiew wiatru. Była prawdopodobnie już późna noc – za okienkiem widniała całkowita ciemność. Pochodnie zostały ugaszone. Ku zdziwieniu Jeana, żaden strażnik od dłuższego czasu nie pojawił się chociażby na krótki patrol w długim korytarzu lochów. Co jakiś tylko czas, dało się słyszeć stłumione śmiechy i rozmowy dochodzące z sąsiedniego pomieszczenia – brzmiało to tak, jakby łowcy zajęli się zwyczajnie zabawą, zupełnie ignorując swoje obowiązki. Jeanowi oczywiście nie robiło to większej różnicy, gdyż i tak nie widział żadnej możliwości na ucieczkę z tego przeklętego miejsca.

Wokół stopniowo zapadła przyjemna cisza – jakaś część jego umysły szturchnęła go z zaniepokojeniem, próbując zwrócić na siebie uwagę.

Coś ciemnego poruszyło się w zasięgu wzroku. Elf drgnął, zwróciwszy spojrzenie na niewysoką sylwetkę stojącą przy drzwiach od celi – zupełnie nie przypominała sobą żadnego ze strażników. Nieznajomy cały był okryty długimi, bogato wyglądającymi szatami. Na głowę miał zarzucony głęboki kaptur, na szerokie ramiona szal, a pół twarzy schowane miał za prostą maską połyskującą delikatnie złotymi zdobieniami w ciemności.

Jean zadrżał, kiedy intruz uchylił drzwiczki od celi z cichym skrzypnięciem i wślizgnął się bezgłośnie do środka – poruszał się lekko, zwinnie, a przede wszystkim piekielnie cicho. W dłoni trzymał jakąś zmiętą torbę. Elf zerwał się na nogi, przywierając plecami do lodowatej ściany. Nie miał pojęcia co się dzieje, ale jego umysł podsuwał mu jak najgorsze scenariusze. Większość z nich sugerowała, że ktoś właśnie przyszedł pozbyć się go na dobre.

Nieznajomy przystanął przy drzwiczkach, jakby przyglądając mu się uważnie zza maski, sprawiając, że na skronie biednego Jeana powoli wstąpił pot. Całkowicie panikując, elf otworzył usta będąc gotowym zawołać strażników na pomoc, ale nieznajomy błyskawicznie pojawił się przed nim, mocno zakrywając mu usta dłonią okrytą czarną rękawiczką.

— Nie bądź idiotą, przyszedłem ci pomóc — syknął cicho niemalże do jego ucha, dziwnie znajomym głosem.

Jean wytrzeszczył oczy, momentalnie rozpoznając głos Shtefana. Ten, upewniając się, że nie będzie krzyczeć, odstąpił od niego, odkrywając mu w końcu usta. Elf zwilżył wysuszone wargi, obrzucając łowcę zszokowanym spojrzeniem – jego postawa wciąż była spięta i wyrażała sobą oczywisty strach.

— Co ty tu do wszystkich diabłów robisz? — wydusił szeptem.

Shtefan westchnął z zniecierpliwieniem sięgając do skrępowanych rąk więźnia. Wyciągnął z odmętów szat pęk kluczy i zaczął przymierzać każdy po kolei do zamka kajdan, próbując znaleźć ten właściwy.

— Już mówiłem, że przyszedłem ci pomóc. A teraz przestań mi ględzić nad głową, bo nie mogę się skupić — odarł z głębokim poirytowaniem w głosie.

Jean zamilkł kompletnie zbity z tropu, nie mogąc się otrząsnąć z szoku.

Dlaczego Shtefan tak nagle całkowicie zmieniłby zdanie? Czyżby cokolwiek w jego sytuacji się zmieniło, czy też... mężczyzna zwyczajnie zdecydował się zaryzykować dla niego swoim bezpieczeństwem?

Tylko Zlecenie (W trakcie poprawek)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz