Jean zamrugał ociężałymi powiekami, powoli podnosząc się z ziemi. Rozejrzał się wokół z pewnym zdziwieniem. Był właśnie u wejścia ogromnej, bogatej rezydencji, a dokładniej niedaleko głównych wrót, w gęstym krzaku, z którego mógł zobaczyć ów budynek w pełnej okazałości. Ogromna willa wykonana z czerwonej cegły majestatycznie piętrzyła się ku górze, sprawiając, że czuł się przy niej straszliwie malutki. Główna fasada zdobiona była u góry pięknie wyrzeźbionymi motywami roślinnymi. Szerokie, niskie marmurowe stopnie prowadziły do wysokich, drewnianych wrót – po obu ich stronach stały smukłe kolumny, porośnięte zielonym bluszczem. Jeszcze dalej była para wysokich, ostro zakończonych okien z różnokolorowymi witrażami przedstawiającymi dalekich przodków rodziny. Nad potężnymi wrotami widać było balkon z marmurową balustradą oraz przeszklonym daszkiem. Przy wejściu, jak zwykle kręciła się dwójka strażników odzianych w szaty w odcieniu malachitu, złote napierśniki oraz zaostrzone hełmy, przypominające w pewien sposób dzioby drapieżnych ptaków – w dłoniach dzierżyli długie, ostre, również złote włócznie.
Jean znał ową rezydencję aż nazbyt dobrze. Był to jego dom, czy raczej budynek, w którym spędził większość życia. Na sam jego widok mimowolnie poczuł lekki skurcz przerażenia, a jego serce znacznie przyśpieszyło.
— Jean, idziesz? — niespodziewanie rozległ się podekscytowany, dziecięcy szept tuż obok.
Elf drgnął gwałtownie, czując mocny uścisk na swoim łokciu. Oglądając się, napotkał spojrzenie błyszczących od przejęcia, jasnoniebieskich, skośnych oczu.
— Jake? — wydusił zszokowany.
Zaraz jego usta zostały gwałtownie zatkane przez lekko pobrudzoną piachem rękę brata.
— Ciszej, bo nas usłyszą — szeptał, chichocząc cichutko.
Mógł mieć najwyżej z dziesięć lat. Jego ciemnozielone loki sięgały mu zaledwie do połowy szyi, okrągły, zaczerwieniony nos był uroczo zadarty, a długie, spiczaste uszy sterczały śmiesznie na boki. Jednak nie to najbardziej go rozczuliło – ogromne, dziecięce oczy brata patrzyły prosto na niego.
A więc gdziekolwiek był, było to przed utratą wzroku Jake'a.
Jean otworzył, usta, chcąc coś powiedzieć, ale zanim zdążył cokolwiek z siebie wydobyć, Jake poderwał się z ziemi i ciągnąc go za rękaw koszuli, pobiegł ku wrotom rezydencji. Jean obejrzał się szybko, zdążając jeszcze dojrzeć w krzakach pozostawione przez nich dwa, niedługie miecze.
Obaj wpadli do holu, chowając się na chwilę w kącie w głębokim cieniu, tuż za jednym z wysokich posągów. Kolejny strażnik przeszedł przez rozległy hol, niosąc za sobą stukot ciężkich, okutych butów po posadzce. Schowani chłopcy wychylili się lekko zza rzeźby, obserwując znikającego u wyjścia strażnika.
— Nie powinniśmy przypadkiem ćwiczyć? — Jean chwycił brata za ramię, zatrzymując go na chwilę w miejscu.
Jake przewrócił oczami, śmiejąc się krótko i beztrosko.
— Noo taaak... ale mi się już odechciało — chłopiec wzruszył ramionami, odgarniając z oka niesforny kosmyk przydługich włosów — No chodź, musimy iść zanim kolejny przyjdzie.
— Jake! Jake! — zakrzyknął szeptem za odbiegającym w stronę windy bratem, jednak ten się nie zatrzymał.
— O bogowie, przecież ojciec nas zabije — Jean rzucił sam do siebie pod nosem.
Przebiegł rozległy hol na skos, udając się za bratem. Minął długie, ogromne marmurowe schody prowadzące na wyższe piętro, drzwi do pokojów służby oraz kolejny rząd figur pięknych kobiet odzianych w zwiewne szaty, docierając w końcu do metalowych drzwi od windy, gdzie czekał już na niego Jake.
CZYTASZ
Tylko Zlecenie (W trakcie poprawek)
FantasyJean to młody półelf o wyjątkowo pozytywnym nastawieniu do świata oraz naturze włóczęgi. Wychowany w bogatym, rygorystycznym domostwie twardą ręką despotycznego ojca, postanawia pewnego dnia uciec z domu. Chłopak rozpoczyna swoją własną, od zawsze w...