ROZDZIAŁ CZWARTY

2.5K 172 3
                                    

Prawie pięć minut zajęło Styles’owi zapanowanie nad sześcioma psami,które siedząc teraz u jego stóp

z wywieszonymi, różowymi jęzorami, wpatrywały się w niego z uwielbieniem.

– Sfora kretynów – mruknął zimno. – Bardzo kocham moją matkę,ale w sprawie psów się nie zgadzamy. Słono przepłaciłem za lekcje tresury i co to dało? ,,Och, kochanie, one słuchają mnie, i to jest ważne’’.

Oczywiście. Słuchały matki, kiedy miała kieszenie wypchane psimi ciasteczkami i tylko wtedy.

– Okej, idziemy do Fiony – powiedział zrezygnowanym głosem. – Wsadzę was do garażu i macie trzymać te wasze wielkie pyski zamknięte na kłódkę. Zrozumiano?

Charlotte położyła się i przewróciła na grzbiet. Harry westchnął i ruszył do domu. W drodze był niemal zadowolony z sześciu psów drepczących za nim potulnie, jak gdyby nigdy na niego nie skoczyły i nie przerwały pocałunku, który wywrócił mu świat do góry nogami. Co by się wydarzyło potem? Czy Fiona poszłaby z nim i kochała się z nim w jego wielkim łożu?

Niekoniecznie, pomyślał trochę osowiały. Uciekła do lasu, jakby ją goniły wilki. Czyżby tak szybko pożałowała tego wybuchu namiętności?

Mógł za nią pobiec ale nic nie sprawiłoby większej radości psom niż jeszcze jedna szaleńcza gonitwa między drzewami a szanse znalezienia jej były nikłe. Poza tym nie uśmiechało mu się ściganie Fiony jak jakiejś uciekinierki.

Całe jego ciało było jednym wielkim bólem frustracji. Z zaciśniętą szczęką minął stary ogród, w którym zawsze rosły te same, wieloletnie rośliny a podjazd okolony był wymyślnie strzyżonym i równiutkim żywopłotem z bukszpanu. Nie znosił drzew strzyżonych w stylu francuskich ogrodów. Ogrodnikowi Clarissy nie pozwoliłby się zbliżyć do Stoneriggs jego rezydencji bliżej niż na kilometr.

Zamknął psy w garażu, nie zważając na smutek malującą się na ich pyskach. Zamierzał odprowadzić je do domu, jak tylko spotka się z Clarissą i wybada, co tak bardzo zmartwiło Fionę. Fryzura. Gotów był się założyć, że poszło o obcięcie włosów.

Co ją skłoniło do tej szczególnej formy buntu?

Zastukał krótko do drzwi ogromną, mosiężną kołatką i wszedł do środka. Wiedział, że jego dżinsy i zabłocone trampki nie zrobią dobrego wrażenia na Clarissie ale po tak ciężkim dniu potrzebował spaceru. Zrzucił buty i usłyszał wołającą z jadalni Clarissę.

– To ty, Harry?

– Przepraszam za spóźnienie – odkrzyknął i wszedł do wielkiego salonu, zdobnego w imponującą kolekcję wiktoriańskiej ceramiki, z której kilka egzemplarzy zawsze miał pokusę zrzucić – niechcący, rzecz jasna.

W pokoju była tylko jedna osoba. Stała przy kominku z filiżanką w ręku. Kiedy odwróciła głowę, błysnęły jej szmaragdowe kolczyki. Długie włosy upięte miała elegancko z tyłu głowy. Ubrana była w wąską, zieloną suknię.

Czyżby tracił zmysły?

Nie przestając się zastanawiać, wolno przemierzył salon. Wyjął jej z ręki filiżankę i odstawił na stolik. Potem wziął Fionę w ramiona i mocno pocałował w usta.

Żadnej gorącej reakcji. Żadnego iskrzenia. Nic. Żadnej uległości.

Tylko obronny odruch odpychających go dłoni. W nozdrza, zamiast subtelnych woni, które drażniły wszystkie jego zmysły, uderzył go słodko niewinny zapach konwalii. Kiedy oderwał od niej usta, Fiona miała przerażenie w oczach.

– Harry! Co z tobą? A gdyby tak mama nas zobaczyła?

– Nawet twoja matka musi wiedzieć, że starzy przyjaciele całują się od czasu do czasu.

English aristocrat /H.S ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz