ROZDZIAŁ SZESNASTY

1.9K 153 7
                                    

Następnego dnia wszystko, co mogło pójść źle, tak właśnie poszło. Stary pies z niedomogą nerek skonał na jej dyżurze, zostawiając ją z przykrym zadaniem przekazania smutnej wieści właścicielowi, który był w równie podeszłym wieku. Jeden z kolegów weterynarzy zawiadomił, że jest chory, co oznaczało, że Elizabeth musi przejąć jego obowiązki w przychodni. Cztery godziny później odebrała pilne wezwanie do stada owiec zagrożonego pryszczycą, chorobą równie paskudną jak jej nazwa. Do końca dnia harowała z drugim weterynarzem na otwartym polu, żeby zaszczepić całe stado. Wracając do domu, nieprzytomna ze zmęczenia i oblepiona błotem, marzyła o gorącej kąpieli i greckiej pizzy z dodatkową porcją fety i czarnych oliwek.

Za ostatnim zakrętem zwolniła. Dom, który odziedziczyła po matce, znajdował się na samym końcu drogi, osłonięty małą kępą brzóz. W połowie ulicy zerknęła na rozkwiecony ogród Camdenów. Jednym z planów Elizabeth, kiedy opadnie gorączka w pracy, było zadbać o ogród. Peonie i mnóstwo stokrotek. Fiona lubiła peonie.

Na jej podjeździe stał jakiś samochód. Zaczęła hamować.

Wyglądał jak samochód Steve’a.

Jęk przerażenia wyrwał jej się z ust. Czy to nie było spełnienie koszmarnej wizji, która dręczyła ją w snach i na jawie? Że Steve tak naprawdę nie umarł. Że przez ostatni rok czai się gdzieś, bawiąc się z nią w kotka i myszkę i czekając, aż zbuduje sobie złudne poczucie bezpieczeństwa, by potem zburzyć je w gruzy i znów ją osaczyć.

Wcieniu winorośli, która oplatała frontowy ganek, stał jakiś mężczyzna. Na widok Elizabeth zszedł ze schodów i ruszył ku niej.

Jakiś brunet. Nie blondyn. To nie był Steve. To był Harry.

Bardzo wolno wysiadła z samochodu.

– Elizabeth! – Złapał ją za rękę, gdy tylko zobaczył jej twarz. – Na litość boską, co się stało?

– Ja... myślałam, że to ktoś... To znaczy przestraszyłam się, widząc cię tutaj.

– Myślałaś, że to kto? – Zmrużył oczy.

– Nikt! – Wyrwała rękę, szukając ucieczki w złości.

– Co tu robisz? Nie przypominam sobie, żebym cię zapraszała.

Nagle uśmiechnął się, chłopięco niewinnym uśmiechem, a jednocześnie tak czarująco męskim, że instynktownie się cofnęła.

– Nie zapraszałaś. Pomyślałem, że jeśli spytam, czy mogę przyjechać, powiesz ,,nie’’. Więc przyjechałem bez zaproszenia. Podobnie jak ty do Talbotów. Z dobrym skutkiem, prawda?

– Masz absolutną rację, powiedziałabym ,,nie’’.

– Zabieram cię na kolację. – Zmierzył ją wzrokiem od góry do dołu, od brudnej plamy na policzku po czuby oblepionych błotem, okutych butów z cholewami. – W niewielu restauracjach wpuściliby cię do środka w tym stanie.

– Niektórzy ludzie żyją z pracy.

– Nie obrazisz mnie tak łatwo, Elizabeth. – Uśmiechnął jeszcze promienniej.

– Zobaczymy.

– Spróbuj. – Zanim zdążyła zrobić unik, potargał jej włosy. – Ja też się cieszę, że cię widzę.

Musiała się bardzo postarać, żeby nie odwzajemnić uśmiechu.

– To chyba nie przypadek, że pojawiasz się dzień po tym, jak Fiona mi powiedziała, że wychodzi za Johna?

– Nie ma sensu tracić czasu.

– Szukasz współczucia?

– Dużo wcześniej zdecydowałem, że małżeństwo z Fioną nie wchodzi w grę.

– Mam w to wierzyć?

– Wolałbym, żebyś uwierzyła... – Jeszcze raz, z wyraźnym rozbawieniem, prześliznął się po niej wzrokiem. – Spędziłaś dzień na zapasach w błocie?

– Zaszczepiłam trzydzieści trzy owce, z których zżadna nie miała ochoty na kontakt ze mną ani z igłą. Powinieneś kiedyś spróbować. To rodzaj doświadczenia, które uczy pokory.

– Można by pomyśleć, że odniosły zwycięstwo. – Harry parsknął śmiechem.

– Jednej prawie się udało. – Siłą woli powstrzymała się od uśmiechu. – Wchodzę do środka, robię sobie gorącą kąpiel i zamawiam pizzę. Ty możesz jechać prosto na lotnisko i wracać do domu.

– To niezbyt gościnne z twojej strony.

W końcu się uśmiechnęła.

– Nie obrazisz mnie tak łatwo, Harry.

– Nie mogę wracać do domu. Mam zdjęcia Fiony z Johnem. Nie odezwałaby się do mnie do końca życia, gdybym ci ich nie pokazał.

– To po prostu mi je daj. A potem do widzenia.

– Mowy nie ma. Wychodzimy na kolację, wszystko zaplanowałem.

– Mój sąsiad, Bob Camden, grał kiedyś w obronie. Jeśli mu powiem, że mnie niepokoisz, zrobi z ciebie pasztet.

– Nie sądzę. Słyszałaś o czarnym pasie w karate?

Och, Elizabeth, jesteś taka ładna, kiedy się złościsz.

– Nie traktuj mnie jak idiotkę!

– Wyglądasz na skonaną. – Wziął ją pod rękę i poprowadził do domu. – Gdzie masz klucze?

Drżącymi palcami wygrzebała klucz z plecaka i otworzyła drzwi z niezdarnością, która do reszty wyprowadziła ją z równowagi. Wprzypływie tego samego strachu, który dręczył ją w nocy, spojrzała Harry'emu w oczy. Musiała powiedzieć mu prawdę. Mieć to jak najszybciej za sobą.

– Harry, ty mnie przerażasz. Ja po prostu nie mogę... Nie stać mnie na to, żeby znów pozwolić się zranić!

Więc ona wciąż opłakuje męża, pomyślał. Aż do tej chwili łudził się, że jest inaczej.

– Elizabeth, nie chcę cię zranić, wierz mi.

– Więc daj mi spokój i wracaj do domu.

– Nie. Jeszcze nie – powiedział nieustępliwym tonem.

– Co ty tu w ogóle robisz? – krzyknęła.

– Czekam na ciebie, żebyś się wyszykowała. Jestem strasznie głodny.

Z sykiem furii wypuściła z płuc powietrze.

– W Charlottetown jest dużo restauracji, w których nakarmią cię z radością. Potem możesz złapać pierwszy samolot do Londynu i wrócić do domu. Masz mnóstwo czasu.

– Podróżuję własnym odrzutowcem – powiedział zimno. – Jest na lotnisku w Charlottetown. Zacznij rozsznurowywać te straszne buciory, a ja napuszczę ci wody do wanny.

– Och, przepraszam, oczywiście, że masz własny odrzutowiec! A te buciory są bardzo praktyczne. Pozwól kiedyś osiemsetkilowemu bykowi nadepnąć sobie na nogę.

– Okej... – Uśmiechnął się, unosząc dłonie w geście kapitulacji. – Masz bardzo ładne i bardzo praktyczne buciory. Na kolację ubierz się zwyczajnie. Spodoba ci się to miejsce.

– Jakie miejsce? Dokąd chcesz jechać?

– Zaufasz mi na tyle, żeby zdać się na mnie?

– Cholernie poważne pytanie.

– Miałem na myśli tylko kolację – skłamał, wzdychając z ulgą, kiedy Elizabeth skinęła na zgodę. Może gdyby wiedział coś więcej o jej mężu, nie miałby wrażenia, że z każdym ruchem, każdym gestem, który wobec niej wykonuje, wkracza na jakieś pole minowe.

Czy blady strach, z jakim go dzisiaj przywitała, mógł mieć cokolwiek wspólnego z jej małżeństwem?

____________________________

Spodziewaliście się, że już w tym rozdziale się spotkają? 

I jak myślicie, o co chodzi z mężem Elizabeth?

English aristocrat /H.S ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz