ROZDZIAŁ DZIEWIĘTNASTY

2K 148 6
                                    

Następnego popołudnia Harry przejechał przez Heddingley i ruszył najprostszą trasą do Stanhope. Rozglądając się na obie strony, zobaczył to, co spodziewał się znaleźć: czerwoną terenówkę zaparkowaną przed jednopiętrowym domem. Na skrzynce pocztowej widniało nazwisko mieszkańców. Zatrzymał się obok starszej kobiety maszerującej z imponującą szybkością poboczem.

– Przepraszam bardzo, może mi pani powiedzieć, czy Steve Patterson mieszkał tu gdzieś w pobliżu?

– W niebieskim domu koło Harveyów – wysapała. – Wdowa po nim, taka miła dziewczyna, sprzedała go bardzo szybko po śmierci męża i przeniosła się.

– Dziękuję – powiedział z czarującym uśmiechem. – Ma pani świetne tempo.

– Dlaczego kalorie tak łatwo w człowieka wchodzą a tak trudno je spalić? Jeśli potrafi mi pan to wytłumaczyć,młody człowieku, wysoko pan zajdzie.

Wróciwszy do hotelu, Harry zadzwonił do przychodni weterynaryjnej, w której pracowała Elizabteh i poprosił o połączenie z jej szefem. Planowanie kilku ruchów wprzód było strategią, która nigdy nie wyrządziła mu szkody.

Elizabteh była gotowa kwadrans przed szóstą. Spacerowała nerwowo po sypialni, coraz bardziej przekonana, że to, co nazwała igraniem z ogniem, było czystym szaleństwem.

Za trzy minuty szósta zadzwonił dzwonek. Podskoczyła jak oparzona, przygładziła bez potrzeby dekolt sukienki i ostrożnie zaczęła schodzić po schodach. Na przedostatnim stopniu gwałtownie się zatrzymała.

Wychodziła na kolację z Harry'm Stylesem. Ile kobiet zaszczepiłoby tysiąc owiec, żeby dostąpić tego zaszczytu? Więc czy ona miała się zachowywać jak przerażone cielę? O nie.

Wyprostowała ramiona i z promiennym uśmiechem otworzyła drzwi.

– Mój Boże...

– Za mocny makijaż? Szminka na zębach? – spytała niepewnie.

– Jesteś najpiękniejszą kobietą,jaką kiedykolwiek widziałem.

– Och, jasne.

– Mówię prawdę – powiedział niskim głosem. – Wprawiłaś mnie w osłupienie.

– Ty też nieźle wyglądasz. Zresztą kogo ja oszukuję? Wyglądasz tak fantastycznie, że można by cię zjeść.

– Zawsze do usług.

Niebezpieczeństwo! – krzyczał jej rozum.

Zamknij się, pomyślała w odurzającym przypływie buntu. Zasłużyłam na prawdziwą randkę. Ostatnie trzy lata były piekłem na ziemi. Dlaczego nie miałabym sobie pozwolić na kilka godzin przyjemności?

– Czy ta restauracja, gdziekolwiek się znajduje, jest dla nas odpowiednia?

– Zobaczysz. Nie jestem tylko pewien, czy ja jestem.

– Jestem dziewczyną z małego miasteczka, Harry. Na pewno nie taką, do jakich jesteś przyzwyczajony.

– Poza tym, że jesteś tak piękna, że brak mi słów, jesteś prawdziwa, Elizabteh – powiedział z wysiłkiem.

– Stać cię na uczciwość i odwagę. Gdybyś coś przyrzekła, zrobiłabyś wszystko, żeby dotrzymać słowa. Nie pytaj, skąd o tym wiem, po prostu wiem.

– Rzeczywiście mam zwyczaj dotrzymywać słowa – powiedziała lekko urażona, że mógłby w to wątpić.

– To twój szal? Wieczorem może się ochłodzić.

Kiedy skinęła głową, wziął biały, wełniany szal przetykany srebrną nitką i owinął jej ramiona, ledwie muskając palcami aksamitną skórę. Powoli, nie spiesz się i trzymaj karty blisko przy sobie, myślał w gorączce, nie odrywając wzroku od jej ust.

Przed domem stała czarna, błyszcząca limuzyna, za kierownicą siedział szofer w uniformie.

– Próbujesz zrobić na mnie wrażenie? – Elizabteh zamrugała. – Bo jeśli tak, to ci się udaje.

– Żyje się raz.

Otworzył przed nią tylne drzwi, starając się nie gapić na jej smukłe nogi w lśniących pończochach. Potem wsiadł z drugiej strony. Na fotelu między nimi leżał wielki pęk różowych róż. Elizabeth podniosła je, wdychając głęboko świeży zapach.

– To dla mnie?

– Jeśli ci się podobają.

– Są piękne! – Oczy jej błyszczały jak kryształy kolczyków.

Wszystkie sensowne myśli wyleciały Harry'emu z głowy.

– Jak ci minął dzień?

Zaczęła opowiadać o wszystkich kotach, psach i świniach, którymi się zajmowała od ósmej rano i stopniowo opadło z niego napięcie. Kiedy limuzyna się zatrzymała, Elizabeth spojrzała w okno.

– Jesteśmy na lotnisku... – Cień niepokoju przemknął po jej twarzy.

– Tu jest mój prywatny samolot.

– Harry, dokąd chcesz lecieć?

– Do jednego z moich ośrodków w Maine. To tylko godzina lotu. Wrócimy na czas, tak żebyś zdążyła jutro do pracy.

Zaufaj mi, mówiły jego oczy. Być może jemu mogła zaufać, ale nie dowierzała samej sobie.

– Jesteś naprawdę bardzo bogaty,prawda?

– Bardzo.

– Ile masz takich hoteli?

– Kilkaset.

– A domów? – Miała tak podejrzliwą minę, jakby posiadanie zagranicznych nieruchomości było przestępstwem.

– Dom w Droverton, mieszkanie w Londynie i letnią posiadłość na Hebrydach. Jeszcze domek narciarski w Saint Moritz. I uroczy na wyspach Caicos. Ale najwięcej czasu spędzam w Stoneriggs, a inne domy często udostępniam przyjaciołom.

– Niewiele mamy ze sobą wspólnego!

– Elizabeth, nie będziemy się wdawali w żadne poważne rozmowy przed kolacją. Jeśli zostawisz na boku pieniądze, mamy ze sobą mnóstwo wspólnego. Chodź, pilot na nas czeka.

___________________________

Zapowiada się ciekawa kolacja ;*

Jesteście ciekawi?

English aristocrat /H.S ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz