Rozdział 21

72 9 4
                                    

Znalezienie Alexandry Stephańskiej, córki Pracetora, okazało się prostsze niż się spodziewałam. Kiedy wpisałam jej imię i nazwisko w internet, do którego miałam dostęp dzięki mieszczącej się naprzeciwko naszego mieszkania kafejce, okazało się, że nie wiele osób się tak nazywa. Do tego niektóre z nich mogłam odrzucić od razu, pamiętając, że Zack mówił, że dziewczyna będzie tylko odrobinę ode mnie starsza, więc od razu z listy domniemanej córki Procetora, mogłam odrzucić między innymi stara panią, która była już dobrze po sześćdziesiątce, dziewczynę, która urodziła się patem parę dni temu, czy uroczą pięciolatkę.

Po tym wszystkim została mi już tylko jedna domniemana Alexandra, która mogła być tą, której szukałam. Jak się okazało mieszkała nawet całkiem blisko nas, więc wbrew moim obawą, że dziewczyna będzie się znajdować na drugim końcu świata i będę musiała się z nią porozumiewać drogą emaliową, okazało się, że sama mogę ją osobiście odwiedzić, bo na jednym z portali społecznościowych, znalazłam jej konto, a wraz z tym miejsce zamieszkania. Żeby się do niej dostać musiałam jechać co najmniej dwoma autobusami i spory odcinek przejść pieszo, ale było to jak najbardziej wykonalne i zamierzałam złożyć jej wizytę.

Z racji tego, że była wczesna pora, jeszcze tego samego dnia postawiłam sobie zrobić wycieczkę do Alexandri. Moi towarzysze byli mocno zdziwieni, a Aurelia wręcz zaniepokojona, kiedy oznajmiłam im, że zniknę na cały dzień i wrócę późnym wieczorem. Ale nie dałam im szansy na zatrzymanie mnie i zabierając potrzebne rzeczy, czym prędzej ulotniłam się z mieszkania. Skoro Harley mogła znikać na pół dnia nie wyjaśniając gdzie była, to ja też mogłam prawda?

Ubrałam duży kapelusz słomkowy i okulary słoneczne, by nikt w autobusie lub na ulicy nie dowiedziała się, że jestem tą świruską od halucynacji, która zwiała z psychiatryka. Kiedy dotarłam na dworzec i kupowałam bilety, za pleców usłyszałam jak ktoś mnie woła po imieniu.

- Sophia! - odwróciłam się i zobaczyłam podbiegająca w moją stronę Kornelie, która widząc, że już mnie dogniła mnie, zatrzymała się i opierając ręce na kolanach, pochylona do przodu, zaczęła ciężko dyszeć.

A ona co tu robiła? Czemu mnie goniła? Jak wychodziłam była jeszcze Amelią, czyli musiały się zamieć tuż po moim wyjściu, skoro zdążyła mnie dogonić.

- Co ty tu robisz? - zapytałam ją, mało przyjacielsko, marszcząc groźnie brwi.

Nie potrzebowałam świadków mojej wyprawy, a już na pewno nie Korneli, która z nas wszystkich w duchy wierzyła najmniej. Dziewczyna w końcu uspokoiwszy oddech, bo biegu, wyprostowała się i spojrzała na mnie jak zawsze hardym wzrokiem.

- Jak zakładam, znając ciebie, nie zrobisz niczego niewinnego. Dziewczyno, zwiałaś z psychiatryka, lepiej, sama to zaplanowałaś i dopilnowałaś by do tego doszło, więc po prostu nie wierze, że teraz tak sobie, po prostu gdzieś jedziesz i nie stoi za tym nic wielkiego. Nie jestem ślepa, Sophia. Nie wiem co robisz, ale na pewno nie jest to nic małego i niewinnego.

Na cóż, miała trochę racji. Była spostrzegawcza, mimo swojego pretensjonalnego podejścia do życia, wbrew pozorom, na wiele rzeczy zwracała uwagę.

- Chce jechać z tobą – oznajmiła niespodziewanie brunetka. Spojrzałam na nią jakby wyrosła jej druga głowa, myśląc, że się przesłyszałam.

- Że co? - wycedziłam.

- Chce jechać z tobą. Zapewne wpakujesz się w jakieś tarapaty, więc potrzebujesz kogoś kto cię z nich wyciągnie i ci pomoże. Nie zaprzeczaj, to prawda. Szwendanie się samej pomiędzy miastami, kiedy szuka cię co najmniej połowa personelu z szpitala psychiatrycznego, nie jest mądre. Naprawdę chcesz im się podać na tacy i bóg wie jeszcze czemu? Nie będę się wtrącać w to co robisz, chce po prostu się z tobą zabrać.

Skrzyżowałam ręce na piersi, patrząc na nią z uniesionymi brwiami.

- A tak na serio, to czemu chcesz ze mną jechać, bo coś mi się nie wydaje, by na sercu leżało ci moje bezpieczeństwo? – mimo wszystko Kornelia była ostatnią osobą, która martwiłaby się o kogoś innego, niż ona sama.

- No dobra, przejrzałaś mnie – przyznała, unosząc ręce w geście podania, dając sobie spokój z maskowaniem swoich intencji. - Gadka o ratowaniu cię z opresji była podstępem by się wkupić w twoje łaski. Tak naprawdę, potwornie mi się nudzi i już nie wytrzymuję w towarzystwie Leo, który pół dnia zawsze jest na haju i Harley, który nigdy nie myśli logicznie czy z sensem. Potrzebuje się od nich oderwać i w końcu znaleźć sobie coś ciekawego do roboty. Nie po to zwiałam z psychiatryka, by nadal się dusić z czterdziech ścianach, a ty ciągle gdzieś znikasz, więc jak podejrzewam, to co robisz musi być choć trochę interesujące.

- Teraz brzmi to znacznie prawdopodobniej – przyznałam. - Nigdy nie umiałaś wytrzymać długo w jednym miejscu i potrzebowałaś jakieś rozrywki.

- To co, weźmiesz mnie ze sobą?

- Nie! Jadę sama, załatwić osobiste sprawy. Poszwendaj się po mieście i znajdź sobie inne zajęcie.

- A myślisz, że co robię od kilku dni? Tu już nie ma nic ciekawego, wbrew pozorem to nudne miasto. A z tobą nigdy nie ma nudno, wspominając spektakularną ucieczkę z szpitala. Z tym, że nie będę się wtrącać w twoje sprawy nie żartowałam, po prostu chce się stąd wyrwać, proooszę...

Przewróciłam zniecierpliwiona oczami, bo autobus miał mi odjechać lada chwila. Lecz kiedy jednak przemyślałam towarzystwo Korneli, doszłam do wniosku, ze nie było by ono takie złe. Podróż będzie długa i nudna, nie będę miała z kim gadać, a jak zakładałam wracać będę po nocy, a samotna przeparta przez nieznane ulice, nie brzmiała fajnie. No i obiecałam przecież Zackowi, że będę na siebie uważać, a jak dotrę do mieszkania Alexandry, to zawsze mogę zostawić Kornelie przed drzwiami, nie?

- No niech będzie... – powiedziałam w końcu niechętnie, wzdychając i myśląc, czy nie pożałuje tej decyzji.

- Jej! - Kornelia uśmiechnęła się szeroko i wyglądała jakby miał mi się z radości rzucić mi w ramiona, ale to nie było w jej stylu, więc się powstrzymała.

- Ale o nic związanego z moja sprawą nie pytasz, nie wściubiasz swojego nosa tam gdzie nie trzeba i trzymasz się przy mnie, jasne? - zapytałam ostro.

- Jak słońce! Kiedy wyruszamy?

Medium. Do zaświatów i z powrotemOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz