Rozdział 26

55 11 6
                                    

Zamarłam, a serce chyba na chwilę przestało mi bić. Nie, to niemożliwe. Krew szumiała mi w uszach i czułam się jak sparaliżowana. Jak to się stało? To nie mogła dziać naprawdę. To pewnie tylko koszmar, jeden z wielu jakie śniły mi się po nocach odkąd uciekliśmy z psychiatryka. Czułam po raz kolejny tego dnia opanowuje mnie panika.

- To nie może być prawda. Pracownicy szpitala psychiatrycznego nie mogli nas znaleźć – wyszeptałam przerażona.

- Mieliśmy szczęście, że udało nam się uciec zanim zastali nas w mieszkaniu – powiedział Leo. - Akurat Harley wyglądała przez okno, kiedy zobaczyła jak pod kamienicą w której mieszkaliśmy, zatrzymuje się czarny samochód. Z niego wysiedli pracownicy szpitala psychiatrycznego i skierowali się do drzwi. Od razu wiedzieliśmy, że zamierzają do naszego mieszkania i bez dwóch zdań wiedzieli, że nas tu zastaną. Tak więc czym prędzej, rzucając wszystko co akurat robiliśmy, opuściliśmy mieszkanie, a wiedząc, że nie możemy uciec drzwiami, bo natknęlibyśmy się wtedy na ludzi z psychiatryka, zostało nam tylko udać się na dach.

Zasłoniłam twarz dłońmi. Miałam wrażenie, że zapadam się w bezdenną otchłań, która pochłania mnie całkowicie. Co ja sobie myślałam? Że tak po prostu zwiejemy z psychiatryka, uda nam się ukryć i będziemy sobie żyli długo i szczęśliwie do końca swoich dni? Oczywiste było, że w końcu nas znajdą i tak zajęło im to dość dużo czasu. Nie panikuj, weź się w garść. Nie złapali nas, więc mamy jeszcze szansę i damy sobie radę. Musimy dać sobie radę.

- Ale dlaczego zniszczyli doszczętnie nasze mieszkanie, skoro chcieli tylko nas złapać? - zapytałam, kiedy mój mózg przestawił się z stanu lęku, na logiczne myślenie.

- Nie wiem – Harley wzruszyła ramionami. - Może się po prostu wściekli, że nas tam nie zastali i musieli odreagować? A może tym aktem przemocy na naszym schronieniu, chcieli nam uniemożliwić powrót do niego? Kto to rozumie logikę tych doktorków, po tylu latach wśród szaleńców, może sami zwariowali?

Może Harley miała rację, a może powód był całkiem innym, tak czy siak zostaliśmy bez niczego przy duszy i musieliśmy znaleźć nowe schronienie i to szybko.

- Jak w ogóle weszliście do mieszkania unikając sanitariuszy z psychiatryka? - dopytywała Harley, bawiąc się przy tym swoim ulubionym kijem do baseballa, który był jedyną rzeczą, jaką uratowaliśmy z mieszkania. - Przecież przez cały czas odkąd się tu pojawili i zrujnowali nam dach nad głową, czatują przy głównym wejściu, dlatego siedzimy tutaj uwięzieni na dachu.

- Weszłyśmy tylnymi drzwiami – wyjaśniłam. - Miałyśmy szczęście i nas nie zauważali jak szłyśmy klatką schodową.

Jakbyśmy tylko postanowiły jednak wejść z Kornelią głównymi drzwiami, już było by po nas. Przerażające było jak niewiele dzieliło nas wtedy od katastrofy, jedna na pozór błaha decyzja.

- Tam, są na dachu! - usłyszeliśmy nagle jak ktoś woła z dołu, spod wejścia do naszego mieszkania.

Podbiegłam do skraju dachu i wyjrzałam na dół. Na ulicy przy kamienicy stało czarne auto, a obok niego pracownicy szpitala psychiatrycznego, którzy zadzierali głowy do góry patrząc na nas i wskazując sobie nas palcami. Zauważyli nas.

- Musimy zwiewać! - zawołałam spanikowana, bo dotarcie im tutaj nie zajmie im wiele czasu, a widziałam, że już rzucili się biegiem ku schodom.

- Ale którędy? - dopytywał zaniepokojony Leo.

Rozejrzałam się po bokach. Na dół nie mogliśmy zejść, w kamienicy była tylko jedna klatka schodowa, która już na pewno została zablokowana przez pracowników z zakładu psychiatrycznego, a nas otaczały tylko dachu innych domów.

Medium. Do zaświatów i z powrotemOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz