Rozdział dwudziesty ,,Koniec, końców..."

269 35 15
                                    

Taki spokojny rodział na dziś...Miłej nocy! <333

Drugi dzień jazdy konno dawał mi we znaki. Bolały mnie plecy i nogi, do tego zaczęła boleć mnie głowa. Chociaż byli tak mili, że pozwalali mi się na chwilę zatrzymać, aby odpocząć i napić wody. Nie dawali mi jednak więcej, niż dziesięć minut. Sekundy dzięki temu, dłużyły mi się niemiłosiernie i miałam już tego wszystkiego dość.

Do pewnego momentu...

W oddali, na brzegach rzeki zobaczyłam roztrzaskany wóz z końmi u boku, które leżały całkowicie martwe. Moje oczy otworzyły się szeroko, a w głowie zaczełam tworzyć najgorsze scenariusze.

— Floch, ktoś tam jest. — powiedziałam patrząc w tamtą stronę i pokazując dłonią na wóz. Chłopak spojrzał w tamtą stronę z krzywą miną.

— Jazda. Sprawdzimy, czy ten ktoś żyje. — mruknął i ruszył w tamtą stronę. Ruszyłam za nim a za mną piątka pozostałych.

Szybko zaskoczyłam z konia i podbiegłam do ciała człowieka, które całkowicie leżało bez ruchu. Wzięłam ciało mężczyzny, jak się potem okazało i przyjżałam się mu dokładniej. Spanikowałam, lecz nie dałam po sobie tego poznać, gdy zorientowałam się, że nieprzytomny, w moich ramionach leży nikt inny jak Levi...

— To Levi... — szepnęłam, ukradkiem sprawdziłam jego tętno. — Nie żyje. —  odparłam chwilę później, unosząc głowę ku Flochowi, który stał za mną.

— Umiem sprawdzać tętno. — zmierzył mnie ostrym wzrokiem, patrząc na mnie z góry. Ja za to zmrużyłam oczy i nieco mocniej zacisnęłam palce na ramieniu mojego towarzysza.

Kątem oka spojrzałam na jego twarz, która była dość mocno zmasakrowana. Nie miałam pojęcia co się tutaj wydarzyło, lecz Levi mocno oberwał, raniąc połowę swojej twarzy. Musiałam szybko mu to zaszyć, lecz najpierw musiałam się stąd wydostać...

— Jeśli Acermann jest tutaj, to gdzie do cholery jest Zeke? — spytał jeden z zgrai Flocha. Cóż, to było dobre pytanie.

— Musimy jak najszybciej go znaleźć, w przeciwnym razie...

Zamilkł nagle. Dudnienie ziemi, które przerwało Flochowi pochodziło od tytana, który biegł w naszą stronę. Korzystając z ich nie uwagi uderzyłam w tył głowy jednego z bandy Flocha i odebrałam mu broń a  potem nabrałam wystarczająco dużo powietrza i najszybciej jak mogłam, zanużyłam się w dość zimnej w wodzie razem z nieprzytomnym ciałem mojego towarzysza.

Kiedy zaczęło brakować mi powietrza, wynurzyłam się lekko z wody i odwróciłam się, aby zobaczyć położenie moich wrogów. Byli dość daleko, co kupowało mi czas...Mimo to musiałam się pośpieszyć i ukryć się. W dodatku będę musiała ich wyeliminować, aby nie deptali nam po ogonie...

Udało mi się znaleźć dość dobrą kryjówkę, z której widziałam całe otoczenie, lecz nikt nie wiedział mnie. W ten sposób udało mi się zabić czterech ludzi z paczki Flocha...Ze łzami w oczach oddawałam kolejny strzał, który powalał ich na ziemię...

— Już nikt nas nie goni, Levi. Jesteśmy bezpieczni... — wyszeptałam, odsłaniając jego ciało, które leżało za dość wysokim krzewem.

Potem wzięłam jego dość ciężkie, cielsko na ręce i nie tracąc czujności, dość mozolnym krokiem podeszłam do konia, którego ukradłam od jednego z towarzyszy Flocha, który był dawno leżał martwy. Wykorzystałam okazję i wzięłam rumaka. Z pewnością nie dałabym rady sama go unieść, przez dłuższy czas. Koń w tym momencie był moim kołem ratunkowym.

𝑾𝒊ę𝒄𝒆𝒋 𝒏𝒊ż 𝒕𝒚... | 𝑳𝒆𝒗𝒊𝒉𝒂𝒏✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz