- Smacznego, mała. - rozpakował mi plastikowy widelczyk i wręczył go.
Sam za to upił łyka ławy i podpalił papierosa nie kłopocząc się tym, czy zgadzam się na palenie w salonie. Chyba zasugerował się popielniczką, którą sama nie wiem kiedy zgarnął z wysepki kuchennej.
Oparłam głowę i przyglądałam mu się. Wygrzebał z kieszeni jakąś folijkę i wysypał z niej malutką tabletkę na otworzoną dłoń.
- Jeśli nie masz nic przeciwko. - mruknął, ale na mnie nie spojrzał.
Po prostu wziął tabletkę do ust i popił ją kawą, a pet wylądował z powrotem pomiędzy jego wargami. Dopiero po chwili wróciłam do rzeczywistości. Poprawiłam się na podłodze i podniosłam kartonik.
- Wierzysz w Boga? - spytał nagle.
Zastygłam z otworzoną buzią i jedzeniem na widelcu. To było ostatnie pytanie jakiego bym mogła się spodziewać. Zerknęłam na niego.
- Nie wiem. - przyznałam szczerze.
Moje myśli powędrowały w kierunku mamy.
Jeśli nie wierzyłabym w boga, musiałabym się pogodzić z myślą, że jej ciało po prostu leży pod ziemią a jej czas się skończył. Że jej nie ma. Że po śmierci jest czarna pustka. A jednak chciałam wierzyć w to, że kiedyś ja spotkam i będę mogła ją jeszcze raz przytulić.- Ja też nie wiem. - zgasił fajka.
Wyglądał tak zwyczajnie. Tak normalnie. Bez tej maski, którą zawsze nakładał. Rzadko kiedy mogłam go zobaczyć tak bezbronnego, odkrywającego się.
- I tak w sumie tego nie rozumiem. - dodał po chwili ciszy. - Ciekawe jak się tam ma, wiesz, na górze. Bo tutaj wcale fajnie nie jest, co? - skrzywił się i coś czułam, że nie wróży to nic dobrego. - Ćpanie, chlanie, morderstwa, gwałty, pożary, powodzie, smierć i te sprawy. Bieda, głód, wyścig szczurów. A ty masz mieć szacunek, być dumny ze swojego życia i do tego zaprosić JEGO do swojego serca. - prychnął. - Pewnie fajnie jest zawsze wygrywać. - tymi słowami zakończył swoją myśl.
- Skąd taka myśl? - spytałam.
Wzruszył tylko ramionami.
- To nie myśl. To sama prawda. Ciężko jest mieć o kimś dobre zdanie, skoro ten ktoś ma Cię konkretnie głęboko w piździe i nie obchodzi go to, co czujesz. Wiesz, taka ironia, rozjedzie Cię czołg, dodatkowo dostajesz jeszcze lepa w plecy i masz iść dalej.
Miałam wrażenie, że wcale nie rozmawiamy o Bogu, tylko o czymś głębszym. O czymś, co siedzi głęboko w jego podświadomości i nie daje mu spokoju od dłuższego czasu. O czymś, z czym chciałby się uporać, ale nie potrafi. Czy naprawdę zdarzenia z jego przeszłości, mogły mieć aż tak negatywny wpływ na niego, że stracił zupełną wiarę w ludzi i świat? Czy jego zimna, chamska skorupa mogła być zbudowana z podupadającego zaufania i szacunku? Być może. Jednak nie dane mi było poznać jego prawdziwych myśli, dopóki sam nie zechciałby mi ich przedstawić. Nie chciałam w żaden sposób ingerować w jego decyzje, zachowania czy nastawienie.
- Twój ojciec dzisiaj wraca? - zerknął na mnie.
- Nie. - odpowiedziałam od razu. - Ma wyjazd.
Po zjedzonej obiadokolacji i wypitej kawie Corey czuł się już zupełnie jak u siebie. Mi ciężko było się przyzwyczaić do jego obecności w moim domu a on bez jakiegokolwiek zawahania wyciągnął kubki z szafki w kuchni, zrobił drinki z alkoholi które znalazł w małym barku czy obsłużył się pilotem do głośników. Nie wiem czy jego też, ale mnie powoli brało upojenie alkoholowe. Zaskoczył mnie tym, ale jak sam stwierdził „zasłużyliśmy na odrobinę przyjemności".
CZYTASZ
Don't treat me badly | ZAKOŃCZONE |
Short StoryNawet nie dostrzegłam w którym momencie wszystko się zmieniło. Ta jedna, mała, choć tak ważna chwila, umknęła mi i już nie było odwrotu. Wszystko przed czym tak bardzo się wzbraniałam, otoczyło mnie, pochłaniając. Uniosłam ciężkie powieki. - Przep...