Rozdział 42 - To nie powinno było się wydarzyć

63 8 4
                                    

Jesteście pewni, że wszystko w co wierzycie jest prawdą?

Od urodzenia rodzice i bliscy starają się nam pokazać jak cudowny i piękny jest świat.

No bo dlaczego by myśleć, że tak nie jest?

Optymistyczne patrzenie na to co nas otacza jest dobre. Jeśli robimy coś z nastawieniem, że napewno nam się uda - mamy więcej szans, że tak się stanie niż gdybyśmy z góry założyli, że odniesiemy porażkę.

Gorzej gdy nagle wszystko to okaże się być kłamstwem.

Gdy dotrze do nas, że świat wcale nie jest taki jak nam mówili, że istnieje coś takiego jak prawdziwy ból, cierpienie, że na ludziach można się zawieźć. Że strata ciagle nam towarzyszy. Z każdym kolejnym krokiem dowiadujemy się jak dużo jest w życiu przeciwieństw. Że każdego dnia zachodzi słońce, że po każdym sukcesie w pewnym momencie następuje porażka i nie zawsze jest tak kolorowo.

To wszystko istnieje po to by nauczyć nas jak przerwać w najgorszych momentach.

Ale co jeśli... ty po prostu nie dajesz rady?

Corey Warren był osobą, której życie zrzuciło  zdecydowanie zbyt dużo na barki w zbyt młodym wieku. Życie doświadczyło go bardziej, niż na to zasługiwał. Wróć. Przecież nikt nie zasługuje na to, aby dziwnym trafem los zrujnował wszystko i wywrócił życie o sto osiemdziesiąt stopni.

Ktoś kto powiedział, że czas leczy rany, był cholernym kłamcą. Czas nie leczy ran, nie oswaja z bólem, nie pomaga przerodzić smutek w tęsknotę, nie pozwala odetchnąć od wspomnień na chwilę ani na dłużej, nie przyzwyczaja myśli do braku tego, co traciliśmy.

Przekonałam się na własnej skórze, że jest bardzo, ale to bardzo skomplikowanym człowiekiem. Był notorycznym, a właściwie patologicznym kłamcą. Okłamywał mnie, okłamywał Lucasa, Cassidy, Ethana a przede wszystkim siebie. Chciał stać się tym "idealnym", który radził sobie w każdej sytuacji życiowej.

Nie chciał nikogo zawieźć ani obarczyć swoimi problemami, bał się oszpecić opinię o sobie, którą wybudował w oczach innych. Zbudował nowego siebie, którym się stał i miał kilka twarzy a swoje słabości zamknął w grubej skorupie, do której nawet on powoli tracił dostęp.

Był także naprawdę dobrym manipulatorem - wiedział w jaki sposób chce coś uzyskać i prawie w każdej sytuacji mu się to udawało.

Być może branie dawało mu to większe poczucie władzy, pewności siebie jak i pomagało mu uwolnić się od problemów, które go otaczały.

Wszyscy wiemy, że to zdecydowanie głupie i irracjonalne myślenie.

Przyczyny jego zachowania tkwiły głęboko w jego przeszłości. Przez większość naszego związku nawet nie zdawałam sobie z tego sprawy. Brak emocjonalnej więzi z rodzicami, których praktycznie nie miał, jego brak autorytetu, to, że został ze wszystkim sam i chciał stanąć na wysokości zadania ponad swoje siły. Wpływ grupy rówieśniczej także miał w jego zachowaniu ogromne znaczenie – ludzie lgnęli do niego dzięki jego umiejętności kontaktowania się, jego wyrobionej postawie pewnego siebie chłopaka, poza tym rozprowadzanie narkotyków dawało mu liczne grono "wielbicieli", co dodatkowo napędzało go w zbaczaniu na złą ścieżkę. Koncerty i tłum tym bardziej wzbudzały presję.

A pomimo to dostrzegłam w nim człowieka, który swoim ciepłem, słowami, które dotykały mnie jak nigdy, wsparciem, zaangażowaniem i po prostu byciem obok, skradł moje serce.

Złudnie chciałam mu pomóc. Chciałam go uratować przed samym sobą. I nadal byłam zła. Cholernie wściekła na to wszystko, w co mnie wplątał. Na te wszystkie kłamstwa, niedopowiedzenia, na ból i cierpienie. Na to, że tkwiąc zamknięty we własnym świecie ranił rykoszetem wszystkich dookoła. Na to, że nie potrafił zerwać z narkotykami.

Don't treat me badly | ZAKOŃCZONE |Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz