Rozdział 15 - Kawa łagodzi smutki

55 11 3
                                    

Gdzieś na horyzoncie właśnie wschodziło słońce.
Przebijało się delikatnie przez czarne chmury a deszcz nadal napierdzielał jak opętany.

Po moim nagłym przebłysku chęci zmiany, wróciłam do pokoju i przesiedziałam całą noc na parapecie okna.

Nie zamierzałam iść na uczelnię, nie zamierzałam ruszać się nigdzie indziej niż z pokoju do łazienki. Chciałam zapaść się pod ziemię. Po praktycznie nieprzespanej nocy potrzebowałam się zregenerować. Pomimo bólu, smutku i strachu, które dawały się we znaki, czułam się pusta. Jakbym wypłakała z siebie wszystko i jak ten balonik spuszczony z powietrza wisiała bezwładnie gdzieś w przestrzeni. Uczucia były jak wspomnienia ciężkiego koszmaru po którym budzisz się w nocy. Tyle, że ja nie spałam praktycznie w ogóle. Tak jak się obawiałam - moja wola walki gdzieś zniknęła i pojawiła się rezygnacja.

Słyszałam jak ojciec wychodził z domu i upewniając się jeszcze dodatkowo czyli obserwując z okna jak wyjeżdża z podjazdu, w końcu odetchnęłam z ulgą. Miał wyjazd. Byłam pewna, bo kartka z datą dla przypomnienia nam o tym, wisiała na lodowce już od jakiegoś czasu. Tak więc zostałam sama na dzień lub dwa. I dzięki Bogu, bo za wszelką cenę chciałam zapomnieć o poprzedniej nocy. O tej przepitej twarzy i pełnych nienawiści oczach ojca. A nie byłoby to takie łatwe przebywając z nim w jednym domu.

Wstałam z parapetu po fajki, które zostawiłam na szafeczce nocnej razem z telefonem. Przy okazji zerknęłam w lustro wiszące na szafie w rogu pokoju. Uśmiechnęłam się delikatnie. Moje ciemno brązowe, wcześniej długie włosy, sięgały mi teraz troszeczkę za linię szczęki a grzywka, którą także obcięłam, ułożyła się w lekkim nieładzie. W nocy nie myślałam o tym, że przecież będę musiała ją układać. Wyglądałam trochę jak piorun w miotłę, tym bardziej z wielkimi, fioletowymi workami pod zaczerwienionymi od płaczu oczami. Ale pomimo wszystko się uśmiechałam. To byłam nowa ja, zmieniona ja, lepsza ja.

- Nowe początki, Mikaela, nowe początki. - mruknęłam do siebie i doprowadziłam się w miarę do porządku.

Odpuściłam sobie malowanie się czy ubieranie w jakieś lepsze ciuchy. Nałożyłam zwykle stare dresy. Trochę na mnie za duże, ale cieżko było mi się z nimi rozstać. Były zbyt wygodne i zbyt ciepłe. Tak więc zadowolona, już trochę w lepszym stanie, zeszłam na dół.

Salon wyglądał dokładnie tak samo, jak go zostawiłam, uciekając do pokoju po schodach. Ojciec najwyraźniej nie raczył posprzątać swojego bałaganu. Albo nie był w stanie, albo najwyraźniej miał to w głębokim poważaniu. A może po prostu myślał, że ja tak czy inaczej się tym zajmę.

Przeszłam przez potłuczony stolik, uważając, żeby nie zahaczyć o żaden odłamek i zamknęłam drzwi na klucz. Tak na wszelki wypadek.

Nie chciałam pogrążać się w smutkach. To nie miało żadnego celu. Musiałam dać po prostu sobie trochę czasu. Musiałam uporać się sama z sobą. Mój telefon nie przestawał dzwonić a dźwięk wibracji stawał się na tyle nieznośny, że nawet nie sprawdzając, kto próbuje się do mnie dobić, po prostu go wyłączyłam.

Prawie cały dzień przeleżałam w łóżku. Z porannej burzy nie było już śladu, wyszło słońce, więc pogoda wcale nie była taka zła. Nie mogłam jednak odpędzić od siebie tego dziwnego uczucia, tej pustki, która tliła się we mnie i ciążyła mi na duszy. Z wyciszonym telefonem i nikim obok, do kogo mogłabym się odezwać, czułam się samotna.

Siwy dym wypełnił przestrzeń, rozpraszając się w promieniach słońca jak mgła gdy usiadłam na kuchennej wysepce i podpaliłam papierosa. Ciche tykanie zegara było lekko uspokajające w tym chaosie, w którym się znajdowałam. Ta sytuacja wydawała mi się conajmniej śmieszna. Bo jak inaczej określić to, gdy ktoś siedzi na totalnej wyjebce w pomieszczeniu, które wygląda dosłownie jakby przeszło przez nie tornado? Tak właśnie wyglądała moja niestabilność psychiczna. Aż prychnęłam.

Don't treat me badly | ZAKOŃCZONE |Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz