Rozdział 41 - Rozumiesz już, dlaczego?

48 9 14
                                    

Po wyjściu z sali Coreya, wcale nie czułam się lepiej. Najchętniej zostałabym tam i po prostu czekała na to, kiedy jego palce zadrżą, kiedy poruszy powiekami, jego usta delikatnie się uchylą i kiedy w końcu się obudzi.

Potrzebował spokoju, ciszy, potrzebował snu, musiał się zregenerować. Był silny, silniejszy niż mu się wydawało. Niż wydawało się komukolwiek.

Opowiedziałam mu wszystko co się działo po moim wyjściu z koncertu. Poryczałam się jak małe dziecko przepraszając go za wszystko. Podobno ludzie w śpiączce słyszą wszystko. Miałam nadzieję, że to była prawda.

Dzięki tej myśli jakimś cudem zgodziłam się na powrót do domu.

Nie do swojego.

Zadzwoniłam do ojca, że muszę zostać w szpitalu a on ku mojemu zdziwieniu stwierdził, że rozumie wszystko.

Pojechałam do domu Coreya.

Potrzebowałam tego. Po tym wszystkim co się zdarzyło, potrzebowałam poczuć się bezpiecznie a, o ironio, nadal najbezpieczniej czułam się właśnie tam. Dotarłam do pokoju chłopaka i sięgnęłam ręką do włącznika.

Momentalnie zastygłam czując czyjąś dłoń na mojej własnej. Szybko włączyłam światło a serce praktycznie wyskoczyło mi z piersi na widok Ethana.

- Czy ty chcesz, żebym dostała zawału?? - krzyknęłam na niego z pretensją.

Milczał. Pokój wypełniał tylko mój przyspieszony oddech. Otrząsnęłam się z amoku i idąc w stronę łóżka zatrzymałam się obok komody.

- Serio, miałbyś dwie osoby na sumieniu. - mruknęłam wyciągając koszulkę Coreya z półki.

Moją uwagę przykuły stare ramki ze zdjęciami. Cudowne wspomnienia uchwycone w idealnym momencie. Przejechałam palcem po fotografii a do oczu mimowolnie napłynęły mi łzy.

- Dwie? Sądzisz, że to co zrobił mój brat to moja wina? - prychnął poirytowany.

To był pierwszy raz kiedy rozmawiałam z nim sam na sam i serio nie czułam się komfortowo. Gdybym nie była wyssana z życia pewnie kulturalnie poprosiłabym, żeby wyniósł się z domu mojego chłopaka i zostawił nas w spokoju. Kłopoty zaczęły się wtedy, kiedy się pojawił. Oczywistym było, że to on to wszystko spowodował.

- Po pierwsze, nie wiem po cholerę przyjeżdżałeś. Corey radził sobie zdecydowanie lepiej gdy Cię tu nie było. Nawet nie mam pewności, czy serio jesteś jego rodziną, bo mówił mi, że jest jedynakiem. Nic o tobie nigdy nie wspominał i nagle bum, jesteś tu i psujesz wszystko. - wygarnęłam mu.

- A pomyślałaś może, że pojawiłem się właśnie dlatego, że sobie nie radził? - przerwał mi ostro.

- Jasne zbawco, mów mi jeszcze. - nie kłopocząc się tym, że stał tuż za mną, zmieniłam bluzkę i usiadłam na łóżku.

- Słuchaj, nie wiem czego Corey Ci nagadał, ale zdecydowanie naściemniał. - założył ręce i oparł się o framugę. 

Westchnęłam ciężko. Wiedziałam, że nie pozbędę się go, choćbym nie wiem jak próbowała. A naprawdę potrzebowałam odpoczynku. Każdy ma swoją granicę bólu i cierpliwości. Swój limit uczuć, łez. A ja, chociaż usilnie próbowałam przestać myśleć i analizować wszystko, nie potrafiłam. Moje myśli pędziły jak na autostradzie.

Co jeśli mówił prawdę? Co jeśli tak naprawdę nie wiedziałam wszystkiego?

Nie wiedziałam czy podejmuje dobrą decyzje wdając się w nim w dyskusje. Ale co miałam do stracenia?

Don't treat me badly | ZAKOŃCZONE |Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz