Rozdział 11 - powinieneś szanować tradycję

158 28 28
                                    

                Jedyne co mógł robić to patrzeć jak rany zmieniają się w blizny szpecąc jasną skórę haniebną historią. Znaki te nie były bowiem oznaką walk o nazwisko, nie były dowodem odwagi i waleczności na polu bitwy. Chuuya był z nich jednak dumny, gdy to właśnie one doprowadziły go do stanu, w którym aktualnie się znajdował. Został samurajem raptem kilka dni wcześniej, a wieść o siedemnastoletnim chłopcu obarczonego taką odpowiedzialnością rozeszła się prędko po okolicach Osaki. Chłopi ze strachem, lecz szacunkiem, usuwali się z drogi rudzielca, gdy ten wychodził na krótkie spacery. Towarzysząca mu Otori wciąż pilnowała nastolatka, jakby w obawie, że ten po uprzejmym przesłuchaniu Tsushimy ponownie omdleje. Nie chciała kwestionować słów Nakahary o domniemanej delikatności panicza, gdy widziała i opatrywała rozległe rany. Wiedziała jednak, że Chuuya znał szatyna lepiej, spędzając z nim niemal każdą sekundę swojego życia, i jeśli ten mówił, że Tsushima potrafił okrutniej zranić rudzielca, wierzyła mu. Martwiła ją jedynie nieobecność Nakahary. Chłopak wykonywał czynności automatycznie, jakby wraz z okrutną próbą klanu duch nastolatka uleciał z ciała by błąkać się wśród murów. Rudzielec wyglądał jakby szukał własnej osobowości i Akiko doskonale znała tego powód. Uważała to za zbyt okrutne, by kazać, jeszcze dziecku, na popełnienie samobójstwa, by przerwać ten honorowy proces własną zachcianką. Nakahara Chuuya stracił sens życia i nawet miecz, czy tytuł nie potrafiło tego zmienić.

-O czym myślisz synu? - zapytał Kensuke spokojnie przesuwając pionek shogi i spojrzał na rudzielca z troską. - Nie każdy musi być mistrzem po kilku próbach - zaśmiał się zwracając w końcu na siebie niebieskie spojrzenie. - Więc co cię trapi?

-Czy naprawdę jesteś ze mnie dumny? - zapytał gładząc palcem krawędź planszy, bojąc się przyznać, że pomimo kilkudniowej nauki zasad wciąż nie rozumie jak działają poszczególne pionki.

-Zostałem samurajem ze wszystkimi honorami dopiero w wieku trzydziestu lat - powiedział z uśmiechem popijając sake ze spodka. - Poznałem twoich poprzedników. Nie było ich wielu.

-Wszyscy nie żyją - mruknął z westchnieniem i jęknął z bólu, gdy mięśnie zadrżały od wysiłku siedzenia w jednej pozycji.

-Tak, ale sami błagali o egzekucję. Tsushima ma dar przekonywania, szybko uczy swoich uczniów pokory i poczucia obowiązku - westchnął ciężko podnosząc z planszy króla. Obrócił go w palcach i rzucił chłopcu. - Wytrzymałeś najdłużej, zdobyłeś jego zaufanie i przyjaźń, szacunek uczniów i honor. Przysięgam ci Chuuya, że jestem najszczęśliwszym człowiekiem, że los podarował mi kolejnego, znakomitego syna.

-Nie mówiłem ci, ale pochowałem swoich rodziców tamtego dnia - mruknął spuszczając wzrok na kolana. - Nie mogę sobie przypomnieć czy coś czułem.

-Chuuya, spełniłeś swój obowiązek. Nic więcej nie musisz czuć - burknął mężczyzna jakby urażony wspomnieniem ludzi, którzy pierwotnie byli rodziną chłopca. Miał mętne poczucie, że nastolatek nie był również ich synem, gdy słyszał historie samurajów o spotkaniu dziecka o płomiennych włosach. Dzieci takie bowiem rzadko pojawiały się wśród zwykłego chłopstwa, a ich przeznaczenie miało być silnie związane z bóstwami. Tsushima zawsze szukał dokładnie takich kompanów. Nakajima, który narodził się z białymi włosami, oznaką lojalności, Akutagawa, który wielokrotnie ścinał włosy a ich końce zawsze stawały się białe, symbol bestii pożerającej wszystko na swej drodze, i w końcu Chuuya ze swoją rudością jesiennych liści, czerwienią zachodzącego słońca, szczycący się barwą samego Boga zniszczenia. Chłopak nie był jednak świadomy swojego przeznaczenia, nie rozumiejąc zapewne dlaczego jego miecz nosi właśnie takie imię. - Moi żołnierze donieśli mi rano o chmurze płatków nad Kobe - westchnął cicho pragnąc powiedzieć synowi tyle pocieszających słów, żadne nie potrafiło jednak wyjść z gardła. - Czy Tsushima ma jakiś plan?

[BSD] Hana bzu - zakończoneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz