Rozdział 17 - nie mnie kochasz

158 28 30
                                    

               Nie wiedział do końca co zyska uciekając ponownie. Jednak nie chciał siedzieć w jednym miejscu, leżeć na łóżku, naprzeciwko pustego, i obserwować nicość. Uzależnione dzieciaki były jego przyjaciółmi, niekiedy niemal rodziną, kiedy wszystkie problemy przechodzili razem. Czuł, że komuś na nim zależy, choćby to było wysłuchanie jego słów na terapii grupowej i teraz, gdy zabrakło małoletniego chłopca, ledwo piętnastolatka, czuł silną pustkę w sercu. Stan ten potrafił wypełnić w tylko jeden sposób i nie był z siebie dumny. Obudził się zaledwie przed godziną i uczucie bezsensowności ogarnęło jego umysłem do tego stopnia, że chęć bezbolesnej śmierci powróciła ze zdwojoną siłą. Myśl ta dawno nie nawiedziła go tak mocno i wiedział, że była skutkiem trzeźwiejącego organizmu, jednak nie potrafił z nią walczyć. Znał jedno miejsce, w którym mógł zaopatrzyć się w potrzebne narzędzia. Niewielka apteka, prowadzona również przez podziemnego lekarza, została zamknięta kilka minut wcześniej i Osamu grzebał w zamku zaplecza, a dłonie drżały mu niekontrolowanie przez schodzące z organizmu stężenie narkotyku. Czuł silne zmęczenie i ramiona powoli odmawiały mu posłuszeństwa i pragnął zostawić to już i odejść, lecz nie mógł nigdzie wrócić. Prędzej spaliłby się ze wstydu, gdyby miał stanąć teraz przed Kunikidą i oznajmił jak bardzo spieprzył sprawę, że jego pięć tygodni czystości zaprzepaściło jedno, małe zdarzenie w domu. Zamek odpuścił w końcu cichym kliknięciem i Osamu, zaskoczony powodzeniem, upuścił drut, który i tak znalazł na pobliskim śmietniku. Na zapleczu panowała ciemność, w powietrzu unosił się zapach chemikaliów szpitalnych, którymi czyszczono niemal wszystkie powierzchnie i to dawało mu pewne pojęcie, że niedawno odbywała się tutaj nielegalna operacja. Obserwował czasem pracowników i samego właściciela, wiedział, że ten pewnie jest zbyt zmęczony, by teraz schodzić. Począł więc przeszukiwać pobliskie półki napotykając jedynie butelki ze środkami czystości unikając przejścia do głównego pomieszczenia skąd byłby widoczny z ulicy. Chciał jedynie znaleźć tabletki, które pozwoliłby mu zapomnieć, zasnąć, a w najlepszym przypadku umrzeć. Gorączkowo przegrzebywał coraz to nowsze miejsca, szuflady wąskiego biurka czy metalową szafkę jaka stała na korytarzyku, i gdy dostał w swe dłonie buteleczkę z nieznanymi sobie lekami, wyglądającymi jak jedne z tych, które robi się na zamówienie klienta, jarzeniówka nad nim zamigotała bladym światłem i kątem oka dostrzegł ciemną postać stojącą na schodach. Osamu nie wiedział o ich istnieniu, nie sądził, że lokal mógł być połączony z mieszkaniem właściciela, bo praktyka ta była już dosyć rzadko stosowana. Chłopak, na oko może dwa lata młodszy od niego, spoglądał na intruza ostrożnie, jednak w ciemnym, szarawym wzroku nie dostrzegał zaskoczenia. Nastolatek doskonale zdawał sobie sprawę z włamania i wyglądał na przygotowanego. Palce zacisnął w pięści, a na bladej skórze wykwitł ciemny rumieniec. Dazai zmierzył wzrokiem dziwnego chłopaka. Posiadał on kruczoczarne włosy, jednak szarzały one niżej, aż w końcu zmieniały się w białe na końcach. Ściągnął brwi razem, o ile szatyn mógł to tak nazwać, gdy dostrzegał jedynie kilka ciemnych włosków pasujących do całości, jednak szybko zorientował się, że reszta jest po prostu na tyle jasna, że zlewała się z jego mleczną skórą. Szare spojrzenie zmierzyło przybysza, a usta zacisnęły się w wąską linię.

-Shuji? - sapnął przechodząc przez ostatni stopień, a wychudzone ciało przeszło z pozycji obronnej do nieco mniej agresywnej. Wściekłe spojrzenie złagodniało na moment i to najbardziej przeraziło Osamu. Odsunął się gwałtownie upuszczając butelkę z lekami i wpadł na pobliską półkę z jękiem. Słyszał już to imię i nie był zachwycony, że drugi raz jakiś dziwak myli go z kimś innym.

-Odejdę i zapomnimy o sprawie? - zapytał z nadzieją, że jeśli okaże skruchę, zostawi wszystko i po prostu wyjdzie, obejdzie się bez wzywania glin. Oczy nastolatka pociemniały wściekle, a dłoń sięgnęła do włącznika światła gasząc je ponownie i gdy wzrok Osamu przyzwyczaił się już do błysku, teraz dla jego umysłu zapadła grobowa ciemność i cisza. W powietrzu słychać było jedynie jego ciężki oddech i kolejny jęk wyrwany przez mocny uścisk na szyi, gdy pozornie słaba postać przewróciła go na podłogę i trzymała sztywno w niewygodnej do obrony pozycji. Palce zaciskały się z siłą na krtani, odbierały pełne oddechy i jedyne co szatyn mógł zrobić, to łapać płytkie, łapczywe hausty. Szybki atak nie wywołał żadnego hałasu, a na oko chorowity chłopaczek nawet się nie zmęczył.

[BSD] Hana bzu - zakończoneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz