Rozdział 14 - wciąż to powtarzasz

154 30 39
                                    

                Pierwsze starcie nie mogło zostać nazwane zwycięstwem, choć zmusiło oddział Moriego do wycofania wojska. Oddział Tsushimy został zdziesiątkowany, pozostawiając przy życiu jedynie wytrawnych szermierzy, a ci nie wystarczyli do osiągnięcia celu założonego przez panicza. Zyskali jedynie kilka dni, by spalić zwłoki i wyruszyć w głąb lądu za swym wrogiem. Druga bitwa, była spokojniejsza. Tsushima wraz ze swoimi samurajami był już przygotowany na kolejną zasadzkę. Chuuya wyruszył pierwszy z uczniem, uzbrojeni w łuki, oczyszczając drogę z pozostawionych garnizonów. Kolejne spotkania nie różniły się już niczym od pozostałych. Okazjonalne bijatyki nie mogli nazwać pełnoprawnymi bitwami, a po kilku tygodniach dotarli do drugiego brzegu kraju, gdzie po raz kolejny spotkali się z Oogaiem. Byli jednak na jego terenach, które znał dokładniej niż którykolwiek z żołnierzy Tsushimy. Szatyn nazywał te starcia zabawą w chowanego i Chuuya musiał przyznać, że w istocie cała ta wojna robiła się śmieszna. Dni robiły się zimniejsze i wkrótce spadł pierwszy śnieg. Chłód i wieczna podróż również zmniejszyła szeregi Shujiego. Wszyscy byli już zmęczeni i bunt zbliżał się nieubłaganie, a wieści o kolejnych obelgach kierowanych w stronę nowego pana dochodziły do jego uszu z coraz większą intensywnością.

-Może, gdy pojawimy się przed cesarzem osobiście w końcu raczy nam pomóc? - warknął po chwili ciszy, wpatrując się w zwój mapy kreśląc po nim wysuszonym już piórem.

-Nie sądzę aby nas dopuścili przed jego oblicze - powiedział spokojnie Nakahara rozlewając gorącą herbatę do kubków, podając jeden paniczowi. - Nie z naszą chorobą.

-Wiem rudziku, ale nie mam pojęcia co dalej - mruknął opierając się na łokciach o rozkładane biuro. - Mori przewiduje każdy mój ruch. Zupełnie jakbym walczył z bratem - warknął ponuro. - Nie powinienem czuć się jak idiota, gdy dopiero co przejąłem klan Fukuzawa, a on wymiera na moich oczach! - krzyknął w końcu wywracając z mapy rzeźbione pionki. Chwycił w końcu kubek ogrzewając zmarznięte dłonie o rozgrzaną fakturę laki i upił łyk ziołowego napoju.

-Shimeko niedługo urodzi - jęknął cicho kładąc dłonie na drżących palcach szatyna, by ustabilizować je nieco, gdy korzenie hanahaki odbierały mu zdolność czucia - może powinniśmy wrócić do zamku na pewien czas. W naszym stanie możemy nie przetrwać pełni zimy.

-Pewnie masz rację - westchnął i rudowłosy wdzięczny był, że chłopak nie wyrywał z jego uścisku dłoni. Cieszył się z podobnych drobnych gestów, kiedy mógł być z ukochanym jak dawniej i nie żądał niczego w zamian. Tsushima ponownie był jedynie jego i okazjonalne wspomnienia o jego żonie usypiały nieco czujność panicza - ale jeśli nie dorwę Moriego, może nie być do czego wracać.

-Bez wojska też niewiele zdziałamy - mruknął przesuwając palcami po wyraźnych wypukłościach pod skórą, gdzie korzenie usztywniały dłonie. - Mogę coś z tym zrobić - powiedział czule wyswobadzając naczynie z pomiędzy palców szatyna. - Akiko usuwała moje, gdy tylko się pojawiały.

-Czy to dlatego spędzałeś z nią tyle czasu? - Nakahara przytaknął powoli, a Shuji westchnął ciężko spuszczając wzrok na ich splecione dłonie. - Nie wysłuchałem was, ale ty mogłeś mi powiedzieć wcześniej.

-Wiem, wybacz - szepnął opierając chłodną skórę panicza o równie zimne drewno polowego biurka. - Bałem się, że mnie wyrzucisz.

-Gejsza jest w Tokyo razem z eunuchem - powiedział w końcu zaciskając powoli palce, by sprawdzić jak daleko jego korzenie już sięgają. - Wytnij je - mruknął obserwując jak skóra napina się boleśnie i chwycił pióro zakończone ostrą stalówką. - Zanim się rozmyślę.

-Zaboli - jęknął chwytając pewnie narzędzie i wbił je głęboko w skórę dłoni szatyna. Ciemna krew spłynęła na pergamin, a wraz z nią sieć białych nitek połączonych z głównym korzonkiem. Cichy okrzyk wyrwał się z gardła chłopaka, który wbił zęby w nadgarstek drugiej ręki zlizując słony smak skóry z jej wierzchu.

[BSD] Hana bzu - zakończoneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz