Rozdział 17: To jednorazowa przygoda.

5K 503 158
                                    

Ten rozdział był dla mnie dużym wyzwaniem, więc liczę, że docenicie to licznymi reakcjami — komentarzami.

    Wkroczyłam bez pukania do dwupiętrowego domu na przedmieściach, w którym na przejściu zaatakował mnie smakowity zapach i echo rozmów. Ustanowiona tradycja jednego obiadu w miesiącu u Amorów była święta. Stawienie się na nią było obowiązkiem każdego, co niejednokrotnie podkreślała mama. Szkoda, że mijało to się z prawdą. W moim przypadku wykręcenie się z weekendowego posiłku było bliskie zeru, nie to co dla ojca bądź brata. Zawód lekarza chronił ich od gniewu Karen Amor, w końcu praca w szpitalu wiązała się z niezapowiedzianymi wezwaniami. Rozumiałam to, ale denerwowało mnie, że nikt nie potrafił zrozumieć, że w The Cupid mogła wydarzyć się sytuacja kryzysowa — już kilka razy przerabiałam oburzone uwagi. Przełykałam w milczeniu tę hipokryzję, chyba tylko dlatego że rodzinny obiad równał się domowemu posiłkowi, rzadkiemu zjawisku w moim życiu.

Naprawdę kochałam moją rodzinę, ale spędzanie z nimi czasu pośród brzdęku talerzy zawsze wiązało się z przesłuchaniem i lekarskimi anegdotkami. Dwoma rzeczami, których nie znosiłam.

Bez słowa sięgnęłam po zapięcie lakierowanych sandałków na obcasie nie gotowa na reprymendę taty na temat chodzenia po drewnianej podłodze w szpilkach. Z czerwonym winem pod pachą przeszłam przez krótki przedpokój prowadzący salonu z kominkiem. Wnętrze mimo przeważającej bieli było przytulne, dzięki akcentom ciemnego drewna w postaci komód i stołu kawowego. Przeszklone drzwi otoczone lnianymi firanami prowadziły na taras, z którego przechodziło się prosto do ogrodu. Uwielbiałam ten dom, jego rustykalny styl. 

— Dzień dobry, tato — przywitałam się z mężczyzną siedzącym na obitym kremową skórą fotelu. Charles Amor podniósł na mnie szare tęczówki skryte za okularam, znad czytanej gazety.

— Jak się miewa moja dziewczynka? — Uśmiechnął się szeroko, przez co miałam doskonały widok na kurze łapki w kącikach jego oczu.

— Całkiem dobrze — odparłam. — Co u ciebie?

— Jestem trochę zmęczony po dyżurze, ale to oznacza, że dziś nikt mi nie przeszkodzi w dniu wolnym — powiedział zadowolony.

— Czy słyszę głos Valentiny?!

Usłyszałam donośne wołanie, nim sekundę później z bez drzwiowej wnęki prowadzącej do kuchni wyłoniła się mama. Nawet jako pięćdziesięciodwulatka była niesłychanie piękna ze swoją śniadą cerą, pełnymi ustami i figurą w kształcie klepsydry. To właśnie po niej odziedziczyłam urodę — te Latynoskie korzenie.

— Chodź pomóc nakryć do stołu — przywołała mnie skinięciem głowy i zniknęła.

Uścisnęłam czule ramię taty i bez słowa ruszyłam do drugiego co do wielkości pomieszczenia w domu, zaraz po salonie i jedynego, którego ściany wyróżniały się żywym kolorem, bo oliwkową zielenią. Kuchnia była bezpośrednio połączona z sekcją jadalnianą. Ich ułomną granicą była ogromna wyspa kuchenna, przy której kręciła się mama.

— Gdzie Emmett? — zapytałam, gdy zbliżyłam się do szafki z zastawą stołową.

Nie musiała odpowiadać, ponieważ w tym samym momencie usłyszałyśmy głośne powitanie mojego brata. Chwilę później zawitał do kuchni i niczym wzorowy synek przywitał się z rodzicielką całusem w policzek. Lizus. Emmett niezaprzeczalnie był synusiem mamusi, podczas gdy sama miałam lepsze relacje z ojcem, który zawsze rozpieszczał mnie jak małą księżniczkę.

— Cześć, siostra. — Przyciągnął mnie do swojego boku, składając niedbały pocałunek na moim czole.

— Co tam, lekarzyku? — zagadnęłam. — Jaka jest szansa, że będą wzywać cię do szpitala i sama będę musiała znosić związkowe tortury?

MatchmakerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz