Rozdział 1 : Ukryte talenty.

7.1K 444 52
                                    

   Wierzyłam, że każdy człowiek posiada wrodzony talent, coś w czym jest lepszy od innych. Czasem ta zdolność nie objawia się od razu bądź była lekceważona nie kształtowała się odpowiednio, ale z pewnością gdzieś w nas tkwiła. Jedni potrafili oczarować zebrany tłum swym głosem. Drudzy malowali świat tysiącem barw, nadawali pustemu płótnu kształt. Moim darem była umiejętność swatania ludzi. Naprawdę. Zapewne niektórzy posądziliby mnie o palenie trawki, czy nadużywanie alkoholu, ale prawdą było, że jak nikt inny potrafiłam złączyć dwójkę osób w jedność.

Jeszcze mi za to płacili.

— A więc preferujesz inteligencję ponad wygląd? — Podniosłam wzrok znad szczegółowej ankiety, którą uzupełniła klientka. — Niżej w hierarchii twoich wartości leży chęć posiadania licznych potomków.

Siedząca przede mną kobieta, poprawiła okulary na nosie, potwierdzając moje słowa zapalczywym skinięciem głowy.

— Jestem naukowcem. — Jej ton nie był wymuskany czy wywyższający, brzmiał jak zwykłe stwierdzenie. — Nie uważałam się za Einsteina, ale zawsze odczuwałam ubytki w rozmowie z człowiekiem o przyziemnych zamiłowaniach. Może to zabrzmi płytko, ale zbyt wiele relacji rozpadło się przez moje upodobania nauk ścisłych.

— Nie masz z czego się tłumaczyć, Linda. — powiedziałam spokojnie. — Moją pracą jest spełnienie twoich oczekiwań. Jeśli po wstępnej rejestracji na stronie The Cupid zaprosiłam cię tutaj oznacza to, że mam zamiar ci pomóc.

Reszta spotkania przebiegła bez zbędnych rewelacji. Na koniec kazałam jej udać się do mojej asystentki w celu uzgodnienia dogodnego dla niej terminu następnej wizyty, na której miałam jej przedstawić wstępnych kandydatów.

The Cupid było czymś więcej, niż zwyczajną firmą. Ono miało swoją duszę, a jej zespoleniem byłam ja sama. Włożyłam w ten przemysł całą siebie, chcąc pomóc niespełnionej miłości. Wbrew pozorom nie byłam mdłą romantyczką, sterczącą z nosem w książce. Podjęłam się czegoś, w czym po prostu byłam dobra, ba, zajebista — swatanie ludzi było moim powołaniem, które wykorzystałam, zarabiając miliony. Spółka prosperowała na rynku od zaledwie pięciu lat, ale statystyki wyraźnie wskazywały, iż nie prędko upadnie — nie było lepszego patentu promocyjnego, niż miłość. W zaledwie trzynaście miesięcy podbiliśmy Nowy York, poszerzyłam swoją działalność nie tylko w strefie łączenia par, ale pomagania pojedynczym jednostkom w kwestii samodzielnego odnalezienia się w romansowaniu. Strona internetowa oferowała dwa wyjścia: odnalezienie drugiej połówki bądź poradę randkową. Oba opierały się na uzupełnieniu szczegółowej ankiety na podstawie, której mój zespół mógł wstępnie stwierdzić czy zdołamy takowej osobie pomóc, czy też nie. Pierwsza opcja gwarantowała ścisłą współpracę ze mną, ponieważ każdą sytuacją zajmowałam się osobiście. Wszystko opierało się na pracy działu informatycznego, gdzie działano na opracowanym przeze mnie algorytmie weryfikującym nie tylko klientów, ale i ich późniejsze możliwości randkowe. Potem była to metoda prób i błędów, gdzie potencjalne pary spotykały się ze sobą. Drugie wyjście nie należało do mojej działki — kwestia uwodzenia nie była moją odpowiedzialnością. Tym zajmowała się moja najlepsza przyjaciółka i zarazem wspólniczka, Nathalie. Kobieta była uwodzicielką na miarę gracza uważającego się za bożyszcza kobiet. Swój mały talent opracowała do perfekcji na tyle, by udzielać innym wskazówek w partii flirtu czy uwodzenia.

Nasze intrygujące talenty rozwinęły się jeszcze w liceum. Podryw Nathalie stał się czymś na wzór legendy, skuteczny w przeważającej większości przypadków. Olewali ją jedynie faceci gustujący w tej samej płci lub wierni związkowcy. Osobiście dopiero z czasem zauważyłam, że znajomi przychodzili do mnie po porady związkowe. Nie wiedziałam, kiedy dokładnie zaczęła się cała ta machina „jestem w tym dobra", ale pewnego dnia dotarło do mnie, że całkiem skutecznie oceniałam potencjał dwójki osób do wejścia w związek. To był po prostu instynkt. Na szkolnym korytarzu zauważałam te niuanse: tęskne spojrzenia, przyciszone kłótnie i poufałe rozmowy. Na poziomie dziennym były historie, gdzie dziewczyna nie dostrzegała przyjaciela, który usychał do niej z miłości, ponieważ ta skupiła się na szkolnym rozrabiace.
Swatanie ludzi przychodziło mi naturalnie, podczas gdy moje miłostki, cóż były nieporozumieniem — jakby zapewnienie innym szczęścia odgórnie zerowało moje.

MatchmakerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz