Rozdział 7 : Głupia zdzirowata Valentina.

3.8K 397 60
                                    

   Zazwyczaj to pierwsze wrażenie piętnowało dalszą znajomość. Wynikało to nie tylko z kogoś zachowania, ale i wyglądu czy osobowości nie pasującej charakterem do naszej. Czasami nawet te najbardziej zapalczywe starania zlikwidowania niechęci okazywały się nieskuteczne — niezależnie czy była to celna ocena. Może nasz umysł był zwodniczy w pewnych względach, ale momentami miał on trafność w początkowych odczuciach. Po prostu musieliśmy ufać sobie.

Sama zawsze wierzyłam swoim osądom, więc wymazanie kogoś z pseudo-czarnej listy nie pasowało do mojego uosobienia. Byłam nazbyt pamiętliwa i może w tym tkwił haczyk mojego ograniczonego pola najbliższych mi osób. Zapewne mogłam być uznana za małostkową, ale cóż istota tkwiła w tym, że miałam w nosie, co o mnie sądzono. Póki nie tyczyło się to moich interesów.

W tym wypadku Cash Raveli stanowczo przekroczył granice dobrego smaku.

— Tyler, do diabła nie przesadzasz z tym rozświetleniem? — Zmrużyłam przydymione cieniem powieki, gdy mężczyzna tworzył lśniącą taflę na moich kościach policzkowych. — Będę mogła robić za flesz razem z wszystkimi aparatami.

Uniósł na mnie czujne spojrzenie, zacisnął usta i złowieszczo wycelował we mnie pędzlem. To był zwiastun nadchodzącego zbulwersowania. 

— To, że mam co nieco w majtkach nie oznacza, że nie znam się na swojej robocie, panno seksowna singielka roku — prychnął oburzony i odgarnął platynowe pasmo, które opadało mu na czoło. — Trzymaj piękną twarzyczkę prosto i daj Picasso pracować.

Tyler był słynnym wizażystą, z którego usług korzystałam przy wszelkich kampaniach i większych imprezach biznesowych rozpoczynających się zbędną ścianką prasową. Nasze wizje makijażu zazwyczaj się różniły, choć nigdy nie wychodziłam na tym stratna — po prostu nie potrafiłam powstrzymać dominującego charakteru. Lubiłam kontrolę, a przyglądanie się nieskończonej pracy poddawało mnie wątpliwością. Jednakże to nie było nic nowego. To była nasza rutyna przy współpracy — upominałam go, na co ten kazał mi siedzieć cicho i tak w koło. 

— Twoja twarz wygląda gorąco — zanucił podekscytowany, nakładając na moje usta szminkę w kolorze wina współgrającą z kolorem sukienki. Ledwo powstrzymałam się od parsknięcia na to nietuzinkowe stwierdzenie. — Czysty kunszt Picassa.

Jego nazwisko pomijało jedynie jedną spółgłoskę, tworząc zgrabne odniesienie do słynnego malarza, dlatego przez większość postrzegany był niczym ponadczasowy artysta — to był jego pseudonim w świecie wizażu.

Zmusiłam się do dalszego siedzenia, gdy ten wprowadzał ostatnie poprawki. Mocne światło, które pozwalało mu na dopatrzenie się wszelkich niedoskonałości zaczynało ciążyć moim oczom, a tyłek uwierał mnie od męczącego bezruchu. Gdy ostatecznie dostałam pozwolenie na wstanie, zrobiłam to z zadowolonym jękiem i przeciągnęłam się nieelegancko.

— Mamy dwadzieścia minut do wyjścia. — Venus wparowała do środka ze słuchawką w uchu, o mało nie przyprawiając nieprzygotowanego Tylera o mikro zawał. Sama zdołałam przywyknąć do jej krzykliwych powiadomień, ale w jego przypadku zawsze kończyły się one jękami niezadowolenia.

Przyjaciółka postawiła na bardzo klasyczną, jak na nią małą czarną świadoma, że musi być gotowa na wszelkie niedociągnięcia bądź problemy z prasą idące wraz z takim bagażem wydarzenia. Według niej strojne czy długie kreacje ograniczały ruch na takich bankietach przy jej profesji. Jednakże strój dopełniały zabójcze neonowe szpilki, za którymi mimowolnie wodziłam wzrokiem — tak, moja słabość do obuwia zakrawała na obsesję.

Nawet nie czekała na reakcję z mojej strony i ponownie opuściła pomieszczenie, a jej głos rozchodził się echem po moim apartamencie. Czasami była tak głośna, że miałam wrażenie, jakby mówiła przez megafon. 

MatchmakerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz