Zapomnienie

918 25 7
                                    

Nadszedł długo wyczekiwany piątek, a on tak bardzo nie mógł się doczekać popołudnia. Dziś w końcu zabierał dzieci do siebie na cały weekend. Już wczoraj zrobił większe zakupy, żeby później nie ciągać całej trójki po sklepach, a przy okazji kupił im drobne prezenty.

Dochodziła już szesnasta, więc zebrał z biurka dokumenty, laptopa i ruszył do wyjścia.
Szukał Uli, ale nie było jej przy biurku, ani w konferencyjnej, a recepcja świeciła pustkami. Wyjął z kieszeni telefon i już wykręcał do niej numer, kiedy drzwi windy się otworzyły i zobaczył w nich żonę.
- O, tu jesteś, właśnie miałem do Ciebie dzwonić, bo powinienem się zbierać.
- Byłam w bufecie, zostawię to tylko na biurku i możemy iść - odpowiedziała, wskazując kilka teczek, które niosła pod pachą.

Zjechali na dół, wyszli na parking przed firmą i otworzyli auta.
- Wydaje mi się, że wszystko spakowałam, najpotrzebniejsze rzeczy. Myślałam też o tym, żeby część z nich już u Ciebie została, żeby nie wozić się z tym non stop?
- Pewnie że tak, chociaż znając dzieciaki, to wszystkiego nie zostawią, zawsze znajdzie się coś, w czym muszą chodzić prawie zawsze, od prania do prania - zaśmiał się.
- Jak ta bordowa bluzka Julki - odpowiedziała z uśmiechem.
- Albo brązowa bluza Kuby.

Podała mu dwie torby z rzeczami dzieci, sama sięgając po kolejną. Od razu przeniosła ją do bagażnika czarnego BMW.
- Marek - powiedziała z lekkim wyrzutem, widząc w nim torbę z prezentami - prosiłam Cię, nie możemy im tego robić, prezenty niczego im nie zastąpią, niczego nie ułatwią.
- Wiem, przepraszam, ale to było silniejsze ode mnie. To wyjątkowa sytuacja, pierwszy raz, pierwszy weekend w nowym miejscu, chciałem się zabezpieczyć, na wypadek gdybym nie dawał sobie z nimi rady - tłumaczył się jak małe dziecko.
- Przecież poradzisz sobie, nie będą Ci nawet potrzebne, jesteś najlepszym ojcem - powiedziała z pewnością w głosie. Usłyszał w tej wypowiedzi nawet coś co przypominało dumę? Spojrzał na nią z wdzięcznością.
- Dobra, jedź już - urwała to spojrzenie - bo jak się spóźnisz to dopiero będziesz miał przechlapane!
- Dzięki Ula, do zobaczenia - przymykał drzwi.
- Jakby coś to dzwoń, jestem ciągle pod telefonem - dopowiedziała i już wracała do budynku firmy.

Zabrał dzieciaki ze szkoły, właśnie podjeżdżali pod nowe mieszkanie i dokładnie w tym samym momencie, na parkingu pojawił się znajomy, czerwony samochód. Wysiedli z auta, zabrali bagaże i przywitali się z Alą i najmłodszym Dobrzańskim.
- Pomogę Ci, razem zabierzemy się z tym wszystkim na raz.

- Nie rozumiem - powiedziała Julka, sięgając po kolejną garść popcornu.
Dzisiejszy wieczór spędzali przed telewizorem, po obiedzie i odrobieniu lekcji, dzieciaki zadecydowały, że obejrzą nowy film. Nie był pewny czy nie jest za wcześnie, czy aby na pewno zrozumieją tę bajkę, czy nie będzie za smutna, ale został przegłosowany. „No i masz" - pomyślał. Właśnie tego się obawiał.
- Julka, siedź cicho, później Ci wytłumaczymy, oglądaj - uciszał ją starszy brat.
- Ale on nie nazywa się Coco, czemu ta bajka się tak nazywa? - dociekała.
- Przecież Coco to jest ta babcia, to o niej tak naprawdę ta historia - mówił już lekko zirytowany.
- Kubuś, spokojnie, przecież Julka ma prawo tego jeszcze nie zrozumieć - wtrącił się w spór ojciec.
- Przecież to jest proste! Jakby oglądała, a nie ciągle gadała, to wiedziałaby o co chodzi - podniósł głos.
Marek przyglądał się synowi, który dziwnie się zachowywał. Coraz częściej zauważał u niego takie napady, jakąś agresję, zazwyczaj skierowaną do Julki. Zanotował w głowie, że musi z nim o tym porozmawiać, a przede wszystkim skonsultować to z Ulą. Przyłożył palec do ust, dał znać córce żeby w ciszy skończyli oglądać film - później Ci wszystko wytłumaczę - szepnął.

Film właśnie się kończył, a on poczuł coś mokrego na swojej lewej dłoni, zerknął na nią i zorientował się, że to łzy syna spływają na jego rękę. Podniósł ją, położył na jego czuprynie i delikatnie go przytulił.
- Piękna bajka co?
- Mhm - mruknął Kuba, jakby się wstydził.
- Aż sam się wzruszyłem - dodawał mu otuchy. Przecież łzy to nic strasznego, wiedział że syn jest wrażliwcem, nie wiedział tylko czy bardziej po nim czy po Uli.
- A ja nadal nie rozumiem - wtrąciła się Julka.
Marek już chciał jej zacząć tłumaczyć, ale wyprzedził go syn.
- O jezu, Julka! Coco to była ta babcia, na wózku! Staruszka straciła pamięć i prawie zapomniała o swoim ojcu, już całej historii nie będę Ci tłumaczył, kiedyś zrozumiesz - zatrzymał się na chwile, aby nabrać powietrza, w słowo wszedł mu Marek - To tak, jak jeździmy na grób do dziadków, żeby postawić im znicz, pokazać że mimo że ich już z nami nie ma, pamiętamy o nich.
- Ale ciagle są w naszych sercach? - powiedziała młoda Dobrzańska.
- Jakbyś jeszcze tego nie zauważyła, kłamstwa donikąd nie prowadzą, a prawda i rodzina są najważniejsze, tyle sobie zakoduj z tej bajki - powiedział smutno Kuba, a Marka zamurowało.

Nie sądził, że jego maluchy już tyle rozumieją, zawsze to Julka była tą bardziej wygadaną, z milionem pytań i odpowiedzi na minutę, ale Kubuś? Jak mogli się nie zorientować, że chłopak już tyle wyciągnie z ich rodzinnej sytuacji, że w tym piekle, on też wiele rozumie i trzyma to w sobie? Dziękował losowi za tę bajkę, że trafiło akurat na nią. Wiedział że przed nimi trudny czas, że spokój jaki widzieli wcześniej w dzieciach, to tylko maski, które nawet w tak młodym wieku, podświadomie zakładali na twarz. Najgorsze działo się dopiero w ich sercach.

Przypomnij, że Cię kochamOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz