Lipiec tego roku był w Anglii wyjątkowo chłodny i deszczowy, z czego nie cieszył się porucznik Vincent, marząc, by część obowiązków służbowych pełnić w końcu na świeżym powietrzu, ani równie ciepłolubny kapitan Roelofs. Zresztą prawie nikt nie wyglądał na zadowolonego z tak chłodnego lata, jedynie Kanadyjczyk Nesbitt sprawiał wrażenie, że pogoda mu nie przeszkadza.
Dni były jednak, jak to w lipcu, długie, co oznaczało więcej czasu na patrole lotnicze, jeżeli pogoda pozwalała. Lotnicy z Chopham latali na krótki dystans, bo komandor podporucznik Filgate kazał oszczędzać paliwo na wypadek ataku nieprzyjaciela, ale jeżeli nie było deszczu, mgły czy silnego wiatru, to niektóre załogi wylatywały i po cztery razy dziennie.
Na wybrzeżu Suffolk panował spokój, większość patroli mijała więc rutynowo, bez niespodziewanych zdarzeń. Parę razy trzeba było rozpoznać rejon, z którego doniesiono o dostrzeżeniu okrętu podwodnego, ale okazywało się, że był to okręt brytyjski albo w ogóle przywidzenie nazbyt nerwowych rybaków. Kiedy zaś ci ostatni natknęli się na sztorm, hydroplany eskadry B wyruszały ratować tonących. Raz tylko ogłoszono generalny alarm, kiedy do Chopham dotarł meldunek na podstawie danych wywiadowczych, że niemiecki sterowiec wyszedł z Wilhelmshaven w rejs do Anglii. Cały dywizjon został postawiony w stan gotowości, ale ostatecznie nic z tego nie wyszło. Po kilku godzinach na morzu zerwał się sztorm, więc nie tylko samoloty nie mogły wystartować, lecz, na szczęście, sam zeppelin nie dotarł do celu. Widocznie zawrócił do portu albo nasiąkł wodą deszczową i opadł do morza.
Scolding i Vincent wylecieli na pierwszy patrol jeszcze przed śniadaniem. Sami, gdyż Filgate zabronił patrolowania parami. Drugi samolot stał w gotowości na pasie i miał startować dopiero w razie zgłoszenia niebezpieczeństwa, Pary, klucze czy w ogóle większe formacje podrywano raz w tygodniu w ramach ćwiczeń, a poza tym wyłącznie w wypadku alarmu bojowego, czyli bardzo rzadko.
Tony nie krył rozgoryczenia z powodu odrzucenia przez dowódcę dywizjonu metod wypracowanych przez niego w praktyce. Filgate poświęcał bezpieczeństwo w imię oszczędności, choć oficjalnie twierdził, że kieruje się właśnie względami bezpieczeństwa. Człowiek ten nieprzychylnie patrzył na wszelkie przejawy indywidualizmu i wyobraźni, a Scolding dochodził do wniosku, że coraz bardziej się dusi pod jego rozkazami. Dlaczego nie mógł znów wykonywać tajnych misji pod kierownictwem kontradmirała Hilla?
Apogeum nastąpiło przed tygodniem. Skoro dowódca odrzucił wniosek kapitana Scoldinga o zaopatrzenie w spadochrony, Tony wraz z Dunmore'em, Roelofsem i Crane'em zrzucili się i z własnej kieszeni zakupili na początek trzy sztuki, aby przynajmniej część personelu latającego miała większe szanse przeżycia w razie wypadnięcia z samolotu. Gdy jednak spadochrony dostarczono do Chopham, Filgate kazał je zamknąć na klucz w jednym z magazynów, nie zaszczycając pomysłodawców nawet zdawkowym wyjaśnieniem. Henry współczuł przyjacielowi, lecz niewiele był w stanie poradzić.
We czwartek rano porucznik Vincent sam był zresztą w niewyraźnym nastroju. Wszystko za sprawą snu, w którym Henry znalazł się znów na Cejlonie, i to jeszcze w jakich okolicznościach – przyjechał z Lindą na obiad do rodziców. Była tam również Josephine, która, o dziwo, nie miała żadnych pretensji, że jej narzeczony prowadza się z inną kobietą, za to z jakiegoś powodu wciąż się czepiała fioletowej sukni panny Dryden. W dodatku zwracała się do Lindy „słonko", co sprawiało jeszcze bardziej idiotyczne wrażenie: „Nie, słonko, nie możesz chodzić w czymś takim". W końcu Linda nie wytrzymała presji i walnęła Josephine wazonem w głowę. Wybuchła afera, po Lindę mieli przyjechać policjanci i Henry czekał bezradnie, aż niosący ich na grzbiecie słoń wychynie z dżungli... Ale nie wychynął, bo porucznik się obudził.
CZYTASZ
Tony Rule The Waves
HistoryczneU progu wojny światowej Tony Scolding, oficer lotnictwa morskiego, poznaje pannę, która może się stać miłością jego życia. Henry, syn plantatora, ucieka z dżungli do marynarki, licząc, że nawet wojna okaże się lepsza niż to, co go czeka w domu. Kul...