Luty 1915
Minęło kilka miesięcy. Brytyjskie dywizje wykrwawiały się we Flandrii, w Szkocji strajkowali robotnicy zakładów zbrojeniowych, w Suffolk panowała zima. Ci, którzy latem z pełnym przekonaniem powtarzali, że wojsko wróci do domu na Boże Narodzenie, teraz załamywali ręce nad własną naiwnością.
Przed południem porucznik Scolding siedział w salonie. Z samego rana było jeszcze słonecznie, ale potem nadpłynęły chmury i dzień stał się typowo lutowy: zimny, pochmurny i przygnębiający. Poprzedniego dnia i przez noc spadło ładnych kilka cali śniegu, w Chopham zrobiło się całkiem biało (jeśli nie liczyć granatowych mundurów marynarzy krzątających się z łopatami). W taką pogodę nie chciało się nic robić, tylko pić herbatę z rumem i siedzieć przy kominku, wsłuchując się w trzaskające szczapy. Nie miał ochoty latać w taką pogodę, ale i nie bardzo miał warunki.
Z kominka rozległ się donośny trzask. Tony wstał z fotela i chwycił pogrzebacz, aby obrócić dopalające się polano i dołożyć nowe.
– Czołem, Anthony.
Odwrócił się. W drzwiach stał Matthews, wyglądał na niewyspanego. Nic dziwnego: zgłosił się na nocną wachtę i miał jeszcze inne powody do bezsenności. Opierał się ramieniem o futrynę, na mankiecie połyskiwały faliste dystynkcje oficera ochotniczej rezerwy. Jeffrey Matthews przed wojną nie miał nic wspólnego z morzem, studiował literaturę francuską w Cambridge. Bardzo poważnie jednak traktował służbę w marynarce i dbał, żeby jego mundur zawsze nieskazitelnie wyglądał.
Tony skinął pogrzebaczem na powitanie.
– Widziałeś Dunmore'a? – zapytał Matthews.
– Nikt go nie widział. Od wczoraj nie wrócił.
– Sam poleciał. – Obserwator westchnął ciężko. – Beze mnie. Mówiłem, że to się źle skończy.
Tony nie skomentował. Matthews miał skłonności do narzekania, a to wzbudzało pewną niechęć. Inna sprawa, że tak długa nieobecność Dunmore'a była niepokojąca. Paliwa powinno było mu starczyć na trzy i pół godziny lotu, czyli wypada godzina czterdzieści pięć w jedną stronę. A co, jeśli dryfuje gdzieś po morzu, nie mogąc nawet nadać wiadomości o swoim położeniu? I to przy optymistycznym założeniu, że nie trafił na Niemców. Albo na burzę.
Matthews podszedł do barku, nalał sobie rumu.
– Jakie mamy dane meteo? – zapytał.
– Zimno – odparł Scolding.
– Toś mi nowość powiedział. A bardziej konkretnie?
– Bardzo zimno. W powietrzu jeszcze zimniej. Zachmurzenie w okolicach stu procent, miejscami sto dwa.
– To chyba dzisiaj nie będzie lotów?
– U-booty się same nie zgłoszą do rozwałki.
– Otwarcie mówią, że będą topić statki handlowe. Smętne zwisy.
Tony pokiwał głową. Niemcy ogłosili niedawno wody wokół Wysp Brytyjskich strefą wojny i ostrzegli, że nie zamierzają się patyczkować, a wszystko, co po wodzie pływa, a nie jest przypadkiem kaczką, zostanie posłane na dno przez ich potężną flotę podwodną. Nazwanie takiej decyzji kontrowersyjną było sporym niedopowiedzeniem. Natomiast wypatrzenie U-boota w morskich falach zdecydowanie nie należało do łatwych zadań, nawet z wysoka. Można było tylko mieć nadzieję, że wypłynie blisko powierzchni, aby wystrzelić torpedę, albo się wynurzy dla zaczerpnięcia oddechu.
Jeszcze wczesną jesienią można było sądzić, że wojna zapowiada się na krótką. Euforia, jaka ogarnęła latem Wielką Brytanię, nie miała sobie równych. Ochotników zgłosiło się tylu, że w armii zabrakło mundurów – musieli ćwiczyć po cywilnemu albo donaszać stare sorty z ubiegłego wieku. W całej Anglii poddanych cesarza Wilhelma (albo Franciszka Józefa, ale tych było mniej) przestano wpuszczać do klubów, a sklepy posiadane przez Niemców padały ofiarą rozjuszonego tłumu. Jeszcze podczas niedawnej wizyty w Londynie Tony sam był świadkiem, jak w atmosferze sensacji i skandalu policjant wyprowadzał jakiegoś Węgra ze sklepu tytoniowego.
CZYTASZ
Tony Rule The Waves
Ficción históricaU progu wojny światowej Tony Scolding, oficer lotnictwa morskiego, poznaje pannę, która może się stać miłością jego życia. Henry, syn plantatora, ucieka z dżungli do marynarki, licząc, że nawet wojna okaże się lepsza niż to, co go czeka w domu. Kul...