Przybywszy z Davisem i podoficerem żandarmerii wojskowej na miejsce zdarzenia, czyli na niewielkie, zagracone podwórze, kapitan Scolding zastał kilku zdenerwowanych mężczyzn dochodzących się z maltańskim policjantem.
– Długo to jeszcze potrwa? – denerwował się trzydziestoletni osobnik z brodą, wyglądający na majstra. – Dlaczego nie weźmie go pan w końcu do paki?
– To mundurowy, nie moja działka – odpowiedział funkcjonariusz, rozkładając ręce. – Muszę czekać na żandarma.
– To jak? Mamy się sami z nim policzyć?
– Nikt nie będzie się z nikim liczył – warknął policjant. – Narozrabiał, to poniesie odpowiedzialność według prawa, jak tylko marynarka kogoś przyśle. O, już przyszli.
Spostrzegłszy, że ma do czynienia z oficerami, wyprężył się gwałtownie, salutując do czarnego policyjnego hełmu.
– Co tu właściwie zaszło? – zapytał Tony. Nie widział w pobliżu żadnego z członków załogi.
– No więc tak... – stwierdził policjant, licząc po kolei na palcach. – Mamy napaść na kobietę, włamanie, nieprzyzwoite obnażenie w miejscu publicznym, prowokowanie bójki, uszkodzenie mienia...
– I do tego był nietrzeźwy! – wtrącił jeden z cywilów.
– W takich przypadkach to nic dziwnego – zauważył Scolding melancholijnie.
Wciąż się zastanawiał, który z jego ludzi mógł się wpakować w takie tarapaty. Mechanicy rzadko sprawiali poważne kłopoty dyscyplinarne, bosman Angus dbał, żeby rozrywka nie wpływała niekorzystnie na pracę w hangarze. A może to nie któryś z mechaników, tylko pokładowy albo maszynista? Pomysł, że sprawcą mógłby się okazać Dunmore, był zbyt straszny, aby Tony nie zepchnął go natychmiast na tył głowy.
– Gdzie ten człowiek? – zapytał policjanta.
– W piwnicy, panie kapitanie. Kazałem dać go pod klucz, póki nie przyjdzie żandarmeria, bo to jednak, bądź co bądź, siły zbrojne.
– Nie stawiał oporu? – zdziwił się Davis.
– Skąd, całkiem spokojny – odparł funkcjonariusz. – Spadł z dachu, to i trochę był oszołomiony.
– Co to znaczy „spadł z dachu"? – Scolding w dalszym ciągu nie dowierzał w to, co przed kilkoma minutami przekazał mu Davis. – W jakim sensie?
– W dosłownym. Uciekał przed tymi tutaj, wlazł po drabinie na dach, a potem spadł.
– Próbował ze sobą skończyć?
Policjant zastanawiał się chwilę.
– E tam. Zachowywał się bardzo łagodnie, zupełnie jak nie marynarz. Wręcz chciał się poddać. Tylko że się poślizgnął, no i zleciał.
– W jakim jest stanie? – kapitan zaczął żałować, że zostawił doktora w restauracji.
– Chyba nic poważnego.
– Coś poważnego to dopiero będzie! – wtrącił jeden z tubylców, noszący rozpiętą kamizelkę na wypłowiałej bordowej koszuli.
– Potłuczony trochę – dodał policjant, ignorując wypowiedź cywila. – Nie wiem, pijackie szczęście. Mój szwagier mówi, że od picia kości się robią giętkie i człowiekowi się trudniej połamać niż na trzeźwo. Widać coś w tym jest.
– W porządku, zabieramy go – zdecydował Tony, po czym zwrócił się do żandarma wojskowego: – Jesteście wolni, załatwimy to sami z podporucznikiem.
CZYTASZ
Tony Rule The Waves
Narrativa StoricaU progu wojny światowej Tony Scolding, oficer lotnictwa morskiego, poznaje pannę, która może się stać miłością jego życia. Henry, syn plantatora, ucieka z dżungli do marynarki, licząc, że nawet wojna okaże się lepsza niż to, co go czeka w domu. Kul...