Rozdział 65. Nad kanałem

5 1 0
                                    

Tony siedział przy biurku w gabinecie i zajmował się papierkową robotą. Miał już za sobą raport do dowódcy skrzydła na temat skuteczności bojowej dywizjonu i zatwierdził wniosek inżyniera o przysłanie nowego zapasu smarów. Teraz odpowiadał na wezwanie do niezwłocznego ukarania zachowującego się skandalicznie podoficera Monteitha. Zastanawiał się nad doborem słów, by uprzejmie, ale stanowczo poinformować wyższy szczebel, że w tej jednostce nie służy żaden Monteith i nigdy nie służył, gdy od strony drzwi ktoś strzelił obcasami.

– Porucznik Joiner melduje przyprowadzenie samolotu! – powiedział wyprężony na baczność oficer w granatowej kurtce z futrzanym kołnierzem.

– Samolotu? – powtórzył kapitan Scolding, wstając z miejsca. – Doskonale, czekam już dość długo.

Wstał, by powitać nowo przybyłego. Joiner wyglądał młodziej niż piloci z eskadry, może nie był od nich wiele młodszy, ale jego wygląd nie zdradzał wojennego zmęczenia, które Tony znał aż za dobrze. Pilot mówił z nieco robotniczym akcentem, więc mógł pochodzić już z awansu wojennego.

– Z daleka pan do nas przyleciał? – upewnił się Scolding.

– Z Felixstowe, panie kapitanie.

– Aż z Felixstowe? W takim razie powinien pan odpocząć.

– To niekonieczne, leciałem tylko nieco ponad godzinę.

– Nie szkodzi, po locie należy się coś ciepłego. Proszę iść do mesy oficerskiej, tam wydadzą panu coś do zjedzenia.

– Tak jest, panie kapitanie.

Tony wyprowadził Joinera na korytarz, żeby wskazać mu drogę do mesy, a sam zamierzał obejrzeć nową maszynę.

– Swoją drogą, słyszał pan jakieś nowiny z bazy w Chopham? – zapytał, gdy schodzili po schodach.

– Nie za bardzo. Coś kojarzę, że mieli ostatnio pogrzeb, bo jeden z oficerów się spalił.

– Który? – spytał Scolding, gorączkowo się zastanawiając, czy chodziło o kogoś z nie tak dawnych towarzyszy. Czy to był Traylor? Może Mildrum?

– Niestety, nie wiem szczegółowo, koledzy rozmawiali u nas przy śniadaniu.

– Trafiony czy zapalił się podczas lądowania?

– Zasnął z zapalonym papierosem. Głupia śmierć, nie?

– A która niby jest mądra... – mruknął Tony. To mógł być Nesbitt, on całkiem dużo palił. Ale może ktoś zupełnie inny, kogo przysłali dopiero po wyjeździe eskadry.

Od kiedy jego short sam się rozłożył w powietrzu na kawałki nad basenem portowym, kapitan nie miał własnej maszyny. Znów musiał się dzielić samolotem z Braeburnem, Dunmore'em czy porucznikiem Donaldsonem, nowym podwładnym Pieta Roelofsa w eskadrze B. Każda z maszyn miała indywidualne narowy i ustawiczne przesiadanie się z jednej do drugiej niezbyt Scoldingowi odpowiadało, ale nie zamierzał sam się przykuć do biurka. Nie po tym, jak przed paroma miesiącami potraktował go komandor Filgate. Dowódca po prostu musiał regularnie latać, choćby dla prestiżu i lepszego rozeznania w sytuacji jednostki, nawet jeśli na co dzień rutynowe zadania wykonywano parami czy pojedynczymi samolotami, a nie siłami eskadry albo całego dywizjonu. Poza tym dla Tony'ego latanie było prawdopodobnie największą przyjemnością dostępną w sytuacji, gdy nie mógł się spotkać z Emily.

Tak czy inaczej, służba w Dunkierce polegała zazwyczaj na patrolowaniu kanału i linii wybrzeża oraz obrzucaniu bombami niemieckich okrętów podwodnych. Od czasu do czasu zdarzały się bombardowania celów naziemnych i instalacji portowych w okupowanej Belgii czy współpraca z artylerią, za to walki powietrzne należały ostatnio do rzadkości, nie tylko ze względu na złą pogodę. Cały splendor spływał na stacjonującą również w mieście „Morską Siódemkę", czyli 7. Skrzydło, wyposażone w myśliwce. Tymczasem Tony i jego podwładni wykonywali zadania bardziej żmudne i mniej opiewane, ale nie mniej potrzebne.

Tony Rule The WavesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz