- nie możesz mnie w tej celi trzymać wieczność!-Krzyknęłam kopiąc jedną nogą metalowe drzwi. Żadnej odpowiedzi po za głośnym hukiem wydanym przez spotkanie mojej podeszwy z drzwiami
- kurwa wypuść mnie! Nawet nie mam jebanego pojęcia ile mnie tu już trzymacie! Miesiąc? Rok? Ile kurwa! Chociaż to mi powiedzcie—
To ostatnie powiedziałam już niemalże szlochając
Oparłam się o brudna ścianę obskurnego pomieszczenia i się w nią wtuliłam
To miejsce..... było okropne. Dawali mi jedzenie co trzy dni, ale za to dość duże. Raz dali mi pierś z Kurczaka, sałatkę z boczkiem a do tego sok pomarańczowy. Lecz to wszystko nie zmieniało faktu, ze z sekundy na sekundę cierpiałam coraz bardziej. Razili mnie prądem, kazali patroszyć ludzi, zabijać ich, odcinać głowy, wyłupywać oczy. Te wszystkie organy i zwłoki szły jako pożywka dla sztywnych. Robił mi to własny ojciec. Kazał cierpieć. Kazał umierać mojej psychice z każdym dniem coraz bardziej. Pozbawił mnie mojej cholernie długiej wytrwałości. Odebrał mi osobę którą wcześniej byłam. A może nie odebrał, a jedynie ją zaćmił? W tamtym momencie nie miałam najmniejszego pojęcia co się ze mną działo. Raz działałam instynktownie i nie dałam się zabić, a raz robiłam wszystkim i wszystkiemu na przekór. Czułam, ze stoję na pętli, od nie wiadomo jak długiego czasu moje tygodnie wyglądają dokładnie tak samo. Jedyna rzeczy której nikt mi nigdy nie powiedział to ile minęło czasu....ile siedzę w tej celi. Ile nie widziałam Ricka, Carla, Michonne....czy oni w ogóle żyją
—Błagam....
Załkałam i schowałam twarz w dłonie. Było mi zimno, na sobie miałam to samo co tego dnia w którym mnie porwali. Czarne jeansy z dziurami na kolanach, biały podkoszulek i koszule Carla którą mu kiedyś zwinęłam, przypomina mi ona, ze oni mogą żyć, daje mi nadzieje...
Pewnego dnia pobytu tu miałam cholernie dość. Myślałam nad spotkaniem się z mamą, Shanem, Sashą i całą resztą która odeszła...wyjęłam wtedy szlufek od paska i zaczęłam piłować ją o drzwi. Zajęło mi to bardzo długo za nim była na tyle ostra żeby przeciąć skórę. Ostatecznie odrzuciłam ten pomysł....
Z zamyśleń wyrwał mnie dźwięk klucza, po chcieli duże masywne drzwi się odtworzyły a do pomieszczenia wpadł promień oślepiającego światła. W tamtym momencie jeszcze nie wiedziałam kto wszedł, zapewne był to któryś ze zbawców, ale potem...jak podszedł bliżej
- Suzan? Co ty tu robisz?
Zapyta Eugene podchodząc do mnie i wyciągając rękę. Nie pewnie ją chwyciłam na co mężczyzna podciągnął mnie do góry. Cała się trzęsłam, ledwo wstałam na nogi bo te samoistnie się pode mną uginały. Mężczyzna złapał mnie pod ramie i wyprowadził na zewnątrz. Promienie słońca biły tego dnia tak mocno, ze aż myślałam, ze oślepnę
- gdzie reszta?
Zapytałam drżącym głosem
- reszta?
-Carl, Rick, Michonne, Maggie, Aron, Rosita....cała reszta, co z nimi?
- ile ty tam siedziałaś?
- nie mam pojęcia! Ostatnio nikt do mnie nie przychodził nawet jedzenie dać
- Suzan....oni nie przychodzą bo sami próbują przetrwać, a nasi....nasi nie żyją...
- co
- dwa lata temu Negan, rozpoczął wojnę. Nikt z naszych nie przeżył. Przykro mi
- siedziałam tu jebane dwa lata?! —Zaczęłam powoli wysuwać się z ramion mężczyzny aż w końcu moje kolana zderzyły się z twardym betonem
- nie żyją?-
Dopiero wtedy to do mnie dotarło i uderzyło podwójnie. Ból w klatce piersiowej, opadnięte ręce, łzy kapiące na gorący, rozgrzany od słońca beton i w tym wszystkim ja...bezradna, załamana i niesamowicie zła. Chciałam krzyczeć, płakać, biec, upaść, wstać i za chwile znowu biec. Uciec od przeszłości, zatrzymać ją, pomóc tym którzy przeze mnie zginęli, tym dla których byłam rodziną. Theo, mój brat....nie żyje. Carl, osoba którą kochałam nad życie....nie żyje Rick, człowiek który dawał mi wsparcie i wyciągnął dłoń kiedy było źle....tez nie żyje. Oni wszyscy nie żyją
CZYTASZ
Now fear the dead| Twd
Horror15- letnia Suzan Evans. Amerykanka, mieszkająca w stanie Georgia, dokładnie w Jej stolicy Atlancie. Prowadziła spokojne życie dopóki wszystko się nie spieprzyło, a świat okazał się nie być taki piękny, jak uważała za czasów beztroskiej 12-latki