Biegłam na oślep, ścigając się z samą sobą w idiotycznej próbie ucieczki od niezrozumiałych emocji.
Pędziłam prosto przed siebie, nie zważając na nic. Instynktownie wymijałam drzewa i zastępujące drogę zarośla, potrącałam ciężkie od warstwy świeżego śniegu gałęzie, ignorując, że biały puch zalegał mi już w gęstym zimowym futrze, czyniąc je nieprzyjemnie mokrym, na co w normalnych warunkach przynajmniej bym się wzdrygnęłam. Teraz było to dla mnie zupełnie nieistotne.
Kolczaste gałęzie kaleczyły mnie boleśnie w pysk i wrażliwy nos, lecz to również nie było ważne. Wciąż czułam lekko wiercący w nosie zapach własnej krwi, ale wszystkie drobne ranki goiły się w mgnieniu oka, jeszcze zanim ciepła czerwień zdążyła z nich na dobre wypłynąć, by pozostawić po sobie jakikolwiek ślad. Znikały, jakby nigdy ich nie było...
Jaka szkoda, że nie dało się powiedzieć tego samego o chaotycznych myślach. Wnętrze mojej głowy przypominało upuszczony na kamienną podłogę kryształowy wazon – gdyby ktoś spojrzał z boku na to, co się działo, nie znając pełnego kontekstu, nie zdołałby dojść, z czym miał tak właściwie do czynienia.
Członkowie sfory próbowali mnie nawoływać. Jakimś myślowym uchem łowiłam strzępy burzliwej dyskusji i rozpierającej ich ekscytacji, ale spychałam je gdzieś na same obrzeża świadomości, choć jakiś natrętny głos we mnie podpowiadał, że mogłabym uchwycić się ich jak kotwicy, aby odnaleźć spokój.
Ja chciałam być sama. Nie pragnęłam żadnej pomocy. I marzyłam o tym, by przestać czuć cokolwiek prócz upajającej siły własnych wilczych mięśni, poruszających się pod ciepłą skórą, porośniętą jasnoszarą sierścią. Chciałam, by wyciskający mi łzy z oczu wiatr był jedyną niedogodnością...
Marne szanse.
Za dużo. Tego było za dużo... a ja zupełnie nie wiedziałam, która z tej plątaniny emocji jest najważniejszą. Ba! Nie umiałam określić żadnej z nich, więc co tu dopiero mówić o zorientowaniu się w tworzonym przez nie ogólnym obrazie. Jedynym, co rozumiałam, była chęć ucieczki od tego jak najdalej...
Tylko że to było, do diabła, niemożliwe. Bo jak można uciec od samej siebie? Czułam w głębi serca, że kiedyś powinnam się zatrzymać, lecz to pragnienie również wyglądało cokolwiek niezrozumiale na tle wszechogarniającego chaosu.
Miałam wrażenie, że jeszcze chwila, a oszaleję od monotonii białego krajobrazu.
Co powinnam czuć? Jak to się powinno nazywać?
Powinnam być szczęśliwa, czy zrozpaczona?
Powinnam tryskać zdrową energią, czy raczej skulić się w kącie i pogrążyć w kolejnym ze zbyt częstych ataków płaczu?
Powinnam...
Co ja właściwie powinnam zrobić?
Nic się nie liczyło. Niczego nie powinnam. Niczego nie musiałam... prócz znalezienia się jak najbliżej tych hipnotycznych czerwonych oczu o odcieniu nieco cieplejszym, niż wampirze.
Chciałam ponownie je zobaczyć, i tylko to było dla mnie jasne, lecz jednocześnie tak bardzo bałam się ich właściciela...
Ale dlaczego właściwie? Lękałam się, że odkryje, co dzieje się w moim wnętrzu i jakie uczucia spowodował, gdy nasze spojrzenia się spotkały?
Nie wiedziałam. Nic nie wiedziałam, więc zareagowałam dokładnie tak, jak potrafiłam najlepiej: wzięłam nogi za pas, ignorując wszystko i wszystkich. W tamtej chwili byłam tak skołowana, że nie potrafiłam nawet należycie przejąć się faktem, jak żałośnie to wyglądało. A musiało żałośnie wyglądać, skoro...
CZYTASZ
Czarny księżyc
FanfictionGdy tracisz wszystko i nieustannie musisz się temu przyglądać... co robisz? Gdy nagle pojawia się szansa zagrania na nosie wrogom i pokazania, na co cię stać, lecz wszystko to może okazać się tragiczne w skutkach... na co się zdecydujesz? Opowieść o...