Rozdział 6

164 18 2
                                    

Następny dzień toczył się własnym rytmem. Oprócz tego, że zdecydowaną jego większość przespałam, zwinięta w ciasny kłębek na kępie gryzącego mchu, minuty i godziny zlewały mi się w jedno – ciągłe patrolowanie okolicy było tak niesamowicie monotonne, że momentami zdarzało mi się podczas tego całkowicie wyłączać.

I właśnie to mnie, cholera, gubiło.

Myślałam o Samie. Wstyd było przyznać, ale słowa, które kazał przekazać Jaredowi, rozdrapały starą ranę, którą nadal miałam w miejscu serca. Pomimo tego, że zdawałam sobie sprawę z absurdalności sytuacji i własnej głupoty, gdzieś na samym dnie świadomości nadal migała mi ta idiotyczna iskierka nadziei. A może naprawdę on mnie potrzebuje? Może, jeśli wrócę, wszystko będzie jak dawniej – znajdę schronienie w jego ramionach, stopimy się w jedno, będę jego małą Lee-Lee? Pamiętałam, że wpojenia nie da się zerwać, a jednak za nic nie umiałam odgonić tych rozterek. Męczyły mnie nieustannie. Gdy zdarzało się, że trwaliśmy na jednym patrolu, Jacob i Seth uprzejmie starali się nie słuchać, lecz i tak czułam ich milczące zastanowienie – dlaczego ona nie może przestać? Dlaczego ciągle się tym zamartwia?

Bo prawda jest taka, że ja nadal, pomimo tego wszystkiego, kocham Sama. Nadal nocami, gdy nikt tego nie mógł usłyszeć, marzyłam o tym, jak wraca do mnie, zapewnia o swoim uczuciu i prosi, byśmy znowu byli razem. Dziwiłam się, że Jacob nie potrafił tego zrozumieć – wbrew pozorom był w identycznej sytuacji. Bella wyszła za wampira, jego naturalnego wroga, choć to on kochał ją nad życie i gotów był zrobić wszystko dla jej szczęścia.

Właśnie, gotów był zrobić wszystko. Gotów był poświęcić własne szczęście dla tego, by jej żyło się lepiej. Był ode mnie o niebo lepszy. Ja sama nie potrafiłam czegoś takiego zrobić. Mogłam udawać, że wybaczyłam Emily, że wcale nie bolało mnie to, jak widziałam jej radość na ślubie, ale w głębi serca z całych swoich gasnących w obliczu tej sytuacji sił życzyłam jej śmierci. Każdego dnia narastało we mnie coraz mocniejsze przekonanie, że nie jestem w stanie oglądać ich szczęścia. Że ja nie chcę ich szczęścia. Nie moim kosztem.

Bella umierała, dziecko rosło w siłę, czyniąc coraz większe szkody w jej słabym, ludzkim organizmie. Jacob coraz więcej czasu spędzał u jej boku, nie będąc w stanie sobie tego uświadomić, ale w głębi duszy wiedząc, że to jej ostatnie dni. Że trzeba się pożegnać. Nie chciał przegapić żadnej chwili, którą mógł z nią spędzić.

Oni mieli prawdziwe problemy, a ja jak zwykle myślałam tylko o sobie.

Wampirzy smród coraz mniej mi przeszkadzał. Pierwszą porcję przygotowanego przez Esme jedzenia wyrzuciłam w lesie, bo nie byłam w stanie przełknąć ani kawałka. Z każdą kolejną było jednak lepiej, przyjęłam nawet podarowane ubrania. Zwiewna, biała sukienka na ramiączkach musiała należeć pewnie do Alice, bo ubranie wysokiej Rosalie z pewnością okazałoby się na mnie za duże. Miałam wrażenie, że jakbym tylko chciała, bez problemu mogłabym z czasem przyzwyczaić się nawet do sypiania w rezydencji, ale wrodzona duma i przekora nie pozwalały mi się do tego przyznać. Nawet, jeśli sama sobie tym szkodziłam.

Jacob wyskoczył z domu Cullenów jeszcze przed świtem. Nękana gorączką Bella poczuła się trochę lepiej, tak więc mógł zejść z posterunku jej prywatnego kaloryfera i zająć się swoimi osamotnionymi wilczymi przyjaciółmi. Otrząsnęłam się z własnych niewesołych myśli i zawołałam:

Witamy rannego ptaszka!

Dobrze, że tu jesteś. Seth dawno zasnął?

Nie powiem, zdziwiłam się barwą jego myśli. Jakiś czas temu obiecywał, że wyruszy ze mną na dłuższy patrol, ale nie przypuszczałam, że to nastąpi tak szybko.

Czarny księżycOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz