Rozdział 2

221 22 1
                                    

W domu nadal czaili się goście. Na szczęście nikt nie wszedł wcześniej do mojego pokoju i nie zamknął okna, którego rama obijała się o ścianę przez przeciąg, mogłam więc niepostrzeżenie wślizgnąć się do środka. Naciągnęłam porzuconą sukienkę i spojrzałam na swoje odbicie w lustrze.

Sama nie wiedziałam, co o sobie myśleć. Zwykle uważałam się za nawet atrakcyjną – byłam w końcu dość wysoka, szczupła, z dużymi piersiami i ładnie rysującymi się pod skórą mięśniami, trochę zbyt wyraźnymi jak na dziewczynę, ale nadającymi jedynie sylwetce odpowiedniego kształtu. Ubierałam się w to, co tylko podkreślało moją urodę – czarne lub zgniłozielone rzeczy moim zdaniem idealnie pasowały do lekko cynamonowej skóry, brązowych oczu i czarnych, ściętych do ramion włosów. Teraz jednak, nękana wspomnieniem drażliwej rozmowy, nie mogłam na siebie patrzeć.

Z jednej strony cieszyłam się, że wygarnęłam wreszcie Samowi to wszystko. Już od jakiegoś czasu te słowa chodziły mi po głowie, domagając się wypowiedzenia, ale nigdy nie było ku temu okazji. Nie rozmawiałam z chłopakiem sam na sam, nasze kontakty ograniczały się do telepatycznej więzi, gdy przybieraliśmy wilczą postać. Cieszyłam się, że męczące mnie tak przemyślenia wypłynęły i widocznie dotknęły wilka i byłam jednocześnie dumna, że udało mi się wygarnąć wszystko z takim spokojem.

To znaczy... Pewnie według każdego, kto obserwowałby to z zewnątrz, wyglądałam raczej na furiatkę, rzucającą słowami jak mięsem i pod wpływem chwilowej złości wygrzebującą najgorsze przewinienia. Ale prawda była taka, że w moim przypadku graniczyło to ze stoickim spokojem. Normalnie pewnie zaczęłabym ciskać się po całej polanie, niebezpiecznie balansując na skraju histerii, a następnie przemieniłabym się w człowieka, tracąc nad sobą kontrolę, i wybuchnęła dzikim płaczem, mając nadzieję, że świat zniknie, jak tylko zamknę oczy.

Westchnęłam. Jakoś nie chciało mi się teraz o tym myśleć.

Przez chwilę zastanowiłam się, czy może by czegoś nie zjeść. Jak wszystkich członków sfory, gnębił mnie prawdziwy – o ironio! – wilczy apetyt. Właściwie najchętniej cały czas poruszałabym się z paczką kabanosów w zasięgu ręki. Stwierdziłam jednak, że chyba sobie odpuszczę – wizja ponownego spotkania z ciocią nie wydawała się kusząca. Istniało ryzyko, że naprawdę stracę nad sobą kontrolę.

Położyłam się na łóżku, otworzyłam książkę. Lektura tym razem zupełnie mnie nie wciągnęła, ale nie miałam w końcu nic innego do roboty.

Nawet nie wiem, kiedy zasnęłam. Głowa po prostu musiała opaść mi na zwiniętą pod karkiem poduszkę, a książka wyślizgnęła się z palców. Teoretycznie powinnam ocknąć się, gdy z hukiem uderzyła o deski podłogowe, ale widocznie byłam tak wykończona, że nawet to mnie nie obeszło. Niestety, wilcze wycie potrafiło przerwać nawet największą sielankę. Słysząc je, zerwałam się na nogi, nieprzytomnie rozglądając po pokoju. Nie miałam najmniejszej ochoty na kolejną konfrontację z Samem – dwie to stanowczo za dużo jak na jeden dzień – ale pobrzmiewający w jego głosie niepokój sprawił, że raczej nie mogłam zignorować. Znowu się rozebrałam i pomknęłam w las.

Od razu otoczyła mnie burza pełnych niepokoju myśli.

Co się dzieje?

Dlaczego wołałeś?

Jacob – wydusił tylko Sam.

Co z nim?! – Seth sprawiał wrażenie, jakby zaczynał wpadać w panikę.

Uciekł – warknął Alfa. Nawet jego mentalny głos nafaszerowany był wściekłością. – Billy zadzwonił do mnie przed chwilą. Wyszedł z domu i pojechał do Cullenów. Nie przeobrażał się, byśmy nie mogli go namierzyć.

Czarny księżycOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz