Rozdział 8

142 18 5
                                    

Uwaga! Rozdział wstawiam w wersji poprawionej o tyle, o ile, bo dzisiaj nie bardzo mogę nad nim pracować, a niektórzy mnie zabiją, jeśli będę dłużej zwlekać. Jeśli nie masz cierpliwości - korektę robię w środę, więc radzę poczekać. Chociaż pewnie i tak nikt nie posłucha xD



– Żyję już tyle lat, a nigdy do tej pory nie słyszałem o czymś takim. – Głos Billy'ego był cichy i drżący, ale i tak rozerwał ciszę jak odgłos wystrzału. Podskoczyłam w miejscu i spojrzałam w jego stronę. Miałam wrażenie, że temperatura w pomieszczeniu spadła o kilka stopni. Aż się dziwiłam, że z moich ust wraz z oddechem nie ulatują obłoczki pary.

Członkowie starszyzny spojrzeli po sobie, jakby przekazując sobie w myślach jakąś wiadomość. Nie potrafiłam wyczytać słów z pobladłych w przerażeniu twarzy i lśniących oczu.

Westchnęłam cicho i dyskretnie pomasowałam skronie. Głowa bolała mnie nie do wytrzymania. Tak okropnie chciałam być gdzieś... właściwie gdziekolwiek, byle nie tu, że aż mnie skręcało. Naprawdę niewiele brakowało, bym zerwała się z miejsca i wybiegła, nie przejmując nikim i niczym.

Żeby zająć czymś myśli i ukryć to, że nowo zapadła cisza wywołuje we mnie napady paniki, powiodłam wzrokiem dookoła, szukając czegoś, na czym mogłabym się skupić. Sala, w której się spotkaliśmy, w swoich lepszych czasach była czymś w rodzaju małej restauracji, obecnie służyła jako miejsce spotkania mieszkańców rezerwatu. Każdy mógł tu przyjść, ogrzać się w płomieniach kamiennego kominka, wypić herbatę, usiąść przy długim, drewnianym stole... ale nie wtedy, gdy odbywały się akurat spotkania starszyzny. A tak się nieszczęśliwie zdarzyło, że w jednym z nich przyszło mi uczestniczyć.

W wyłożonych ciepłej barwy drewnem ścianach, zabytkowym kole wozu zdobiącym jedną z nich i kilku zdjęciach lokalnej przyrody nie znalazłam niestety nic ciekawego. Z początku liczyłam deski, potem zajęłam się ryciem paznokciem w blacie stołu, ale musiałam przestać, gdy odprysł mi lakier. Mam takie smutne natręctwo, które nie pozwala mi na pozostawienie własnych dłoni w stanie gorszym, niż doskonały, więc próbowałam nie patrzeć w stronę poszkodowanego kciuka, ale jakoś nie potrafiłam wyrzucić go z pamięci. Bardzo adekwatnie, zważywszy na to, co działo się wokoło.

– Leah... – szepnęła moja mama.

Zrobiło mi się słabo na dźwięk jej głosu. Nigdy jeszcze nie widziałam jej tak przerażonej. Nawet wtedy, gdy tata...

Powstrzymując ścisk w gardle i paniczny paraliż, chwyciłam jej lodowatą dłoń i z całych sił ścisnęłam w swojej. Chciałam przekazać jej choć maleńką cząstkę swojej wilczej siły.

– Nawet nie macie pojęcia, jak bardzo pragnę, byście powiedzieli teraz, że nas nabieracie –wykrztusiła wreszcie, ciężko opadając na oparcie ławki.

– Półwampir? Obawiam się, że słyszałam już o czymś takim – rozległo się nagle.

Wszyscy jak na komendę spojrzeli na pomarszczoną staruszkę, która w spokoju wzięła łyk gorącej herbaty. Chwilę delektowała się napojem, patrząc po nas, zupełnie jakby rozkoszowała się naszą niecierpliwością, w końcu jednak oznajmiła:

– Tak, jeden nawet powinien żyć do teraz. Niepotrzebnie panikujemy. Hybryda jest... o wiele bardziej ludzka, niż może wam się zdawać. Myślę, że nie powinniśmy się jej obawiać.

– Skąd wiesz o hybrydach?! – wykrztusił wreszcie Sam.

– Z książek. Legend. Opowieści kilku znajomych... – Zaśmiała się nagle, jakby opowiedziała właśnie świetny dowcip. – Owszem, nie było ich może zbyt wiele, ale... były. Dziwi mnie, że wy nic nie wiecie!

Czarny księżycOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz