Rozdział 19

62 4 0
                                    

Mało nie rozdarłam sukienki, gdy ściągałam ją z siebie w niezdrowym pośpiechu. Przez całe moje ciało przebiegały ogniste dreszcze, już dawno nie czułam się tak rozchwiana, tak bliska tego, by nieopatrznie wypuścić siedzącego we mnie wilka z wyimaginowanych sideł o wiele za wcześnie, niż należało. Moment, gdy nareszcie porosłam szarą sierścią i opadłam na cztery silne łapy, powitałam westchnieniem ulgi.

Wydawało mi się, że wszyscy na mnie czekali. W bezpośrednim pobliżu wyczuwałam aż gotującego się z niecierpliwości Setha, lecz tuż obok niego znajdowało się kolejnych kilka umysłów wilków ze sfory Sama. Nikt nie uciekł z posterunku, nikt nie myślał nawet o tym, by w takim momencie zadecydować o powrocie do domu – wszyscy z niecierpliwością gotowali się, by usłyszeć moje sprawozdanie.

Nie dziwiłam się. Od tego, czego się dowiedziałam, mogło zależeć życie nas wszystkich... I zależało. Choć nie mogłam powiedzieć, by jak na razie zapowiadało się szczególnie optymistycznie.

Co ma znaczyć, że nie zapowiada się szczególnie optymistycznie? – Embry błyskawicznie wyłapał z moich myśli to, co bezskutecznie jak widać usiłowałam ukryć.

No dobra, w sumie i tak by się wszystkiego dowiedzieli...

Powiem tak: Denalczycy są w porząsiu, ale wątpię, by ich obecność jakoś szczególnie nam pomagała – stwierdziłam. Nagle zorientowałam się, że konieczność opowiedzenia wszystkiego we w miarę ułożony sposób napawa mnie jeszcze większym lękiem, niż duszenie tego w sobie. Bałam się...

Właściwie to czego się bałam? Ich reakcji? A co oni mogli mi zrobić? Cokolwiek się stało lub nie stało, nie było nigdzie mojej winy, prawda? Fakt, mogłam w kilku sytuacjach być nieco milsza lub delikatniejsza, ale nikt tu chyba nie zamierzał urządzać mi wykładów z dobrego wychowania, gdy mieliśmy na głowie tysiąc o wiele ważniejszych spraw niż to, że najwyraźniej nie rozumiałam, co czaiło się za określeniem „savoir-vivre".

A to już z pewnością – wyrwało się Paulowi, lecz umilkł szybko, gdy wszyscy jak na komendę posłali w jego stronę zgodne „zamknij się, Paul".

Obawiam się, że tobie nic do tego, kolego – burknęłam z urazą, pusząc się gniewnie. Gdyby stał w zasięgu wzroku, posłałabym w jego stronę piękny uśmiech z ostrych jak brzytwy wilczych zębisk, a tak musiałam zadowolić się jedynie wizualizacją międzynarodowego znaku przyjaźni.

Ignorując bijące od strony wilków oburzenie – chyba ci co porządniejsi nie mogli wyjść z podziwu, że nawet w takiej sytuacji niektórzy z nas nie potrafią powstrzymać się od dosrywania sobie nawzajem – skierowałam się w stronę ledwo widocznej między wysokimi drzewami i gęstymi krzewami drogi biegnącej przez las. Warkot silnika słyszałam już od jakiegoś czasu, podobnie jak wszyscy zgromadzeni w salonie Cullenów, postanowiłam więc przyjrzeć się parze niezapowiedzianych gości i w spokoju zastanowić się, czy powinnam pozwalać im parkować, czy jednak przynajmniej dla zasady uderzyć bokiem w auto tak, by przekoziołkowało w powietrzu przynajmniej parę razy.

Leah, jesteś aż do przesady zdenerwowana – zwrócił mi uwagę Sam. – Nawet dowcip masz mniej cięty niż zwykle. Co tam się stało? Prosto, szybko i po kolei, jakbyś tak mogła. Wszyscy na to czekamy.

Z początku zamierzałam z pełną swoją godnością wytłumaczyć, co sądziłam o tym, że czasami odzywał się do mnie w ten sposób, lecz udało mi się falę zalewających umysł słów przerobić na cedzone między kłami warknięcie. Chcąc nie chcąc, musiałam przyznać mu rację. Uważałam się przecież za taką odważną i samodzielną, a tu co? Nawet na składne sprawozdanie nie było mnie stać, tylko wściekałam się, gdy ktoś mnie o coś osądzał, słusznie zresztą?

Czarny księżycOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz