Rozdział 1

353 28 12
                                    

Ciepło, bijące od kominka, podziałało na mnie jak zderzenie ze ścianą. Przysięgam, że aż stanęłam w progu salonu, zatrzymana zwartą falą wyciskającego łzy z oczu gorąca. Autentycznie nie było tu czym oddychać.

– Och, Leah! Wreszcie do nas przyszłaś? – ucieszyła się ciocia, klepiąc pulchną dłonią miejsce na trzyosobowej kanapie, które jakimś niewytłumaczalnym cudem udało jej się odstąpić.

– Ja tu właściwie tylko na chwilkę – mruknęłam, uśmiechając się z trudem. Błyskawicznie przechwyciłam pozostawioną na blacie ławy książkę i ulotniłam się, zanim padło więcej pytań.

No dobra, może i tak otwarte zignorowanie zaproszenia do rodzinnej biesiady było odrobinę chamskie, ale naprawdę nie potrafiłam usiąść razem z nimi. Nie mogłabym znieść setki całusów w policzek, troskliwych spojrzeń i miliarda pytań z repertuaru „no, jak tam, trzymasz się jakoś?". Nie, absolutnie nie potrafiłabym obżerać się jabłecznikiem i udawać, że dobrze się czuję.

Nie mogłabym patrzeć na pusty fotel ojca.

Weszłam do swojego pokoju i szczelnie zamknęłam drzwi. Niestety, nadal słyszałam każde słowo. Z tego, co udało mi się wywnioskować z lekko bełkotliwego wywodu niekoniecznie trzeźwego wujka, właśnie mnie obgadywali. Mężczyzna akurat doszedł do druzgocącej konkluzji, że jestem najbardziej aspołeczną osobą, jaką w życiu widział, i że to wszystko pewnie przez tę satanistyczną muzykę, w której się pogrążam.

– Z pewnością! – przyklasnęła temu ciocia, ignorując słaby protest matki. – Ktoś taki nie mógł przecież skończyć dobrze. Jak rany, przecież to przez jej wybuch złości Harry nie żyje! Sue, nie myślałaś, żeby zaprowadzić ją do specjalisty?

Osunęłam się powoli na podłogę, ukryłam twarz w dłoniach, do bólu zaciskając zęby na wargach.

To nie przez napad złości! To nie moja wina! Dlaczego nie można było im tego wytłumaczyć?!

O ile lepiej byłoby, gdybym mogła wyłączyć wilczy słuch i żyć w błogiej nieświadomości tego, co o mnie mówią, gdy zniknę z pola widzenia!

Z trudem przekręciłam się na plecy, jakoś ułożyłam na białym kocu, który jakiś czas temu rzuciłam niedbale na podłogę koło łóżka, i otworzyłam książkę, mając nadzieję, że przynajmniej lektura jakoś pozwoli mi się od tego wszystkiego oderwać. Już wiele lat temu zauważyłam, że skupianie się na problemach wyimaginowanych bohaterów najlepiej pomaga w ignorowaniu własnych.

Niestety, z dworu usłyszałam stłumione przez zamknięte okno wilcze wycie. Skrzywiłam się odruchowo, rozpoznając głos swojego byłego, Sama.

Zawsze miał świetne wyczucie czasu, dziad jeden.

Powoli się rozebrałam, rzuciłam i tak pogniecioną sukienkę w kąt i zgarbiona podeszłam do okna, ostrożnie stąpając po lodowatej podłodze. Choć nasz dom znajdował się na takim odludziu, że w środku dnia ciężko było tu kogokolwiek uraczyć, i tak za każdym razem odczuwałam jakiś irracjonalny lęk, że ktoś zobaczy moją nagość.

Czasami przeklinałam tą odległość od cywilizacji, ale musiałam przyznać, że miała też swoje plusy. Przynajmniej nikt nie przyjdzie zwabiony rozpaczliwymi krzykami, gdy wreszcie wcielę w życie swój plan i wezmę się do zamordowania Setha.

Wyskoczyłam na zewnątrz. Moje ciało przeszyło kilka przyjemnych, ognistych dreszczy. Jeszcze zanim znalazłam się na trawniku, zdążyłam już pokryć się szarą sierścią. Opadłam na cztery umięśnione łapy i przeciągnęłam się, wzdychając z lubością. Zastrzygłam pokrytymi rudawym futrem uszami, choć lokalizację miejsca spotkania mogłam spokojnie określić bez tego, zapuszczając jedynie delikatną sondę do myśli któregoś z braci.

Czarny księżycOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz