Rozdział 13

113 14 5
                                    

Miałam wrażenie, jakby w moim ciele siedziały dwie zupełnie różne osoby.

Pierwsza Leah była dobra. Ona przejmowała się wszystkim – martwiła się o brata, chciała dobrze wypaść przed rodziną, do której niejako się wprosiła, była smutna i niezrozumiana, ale z całych sił próbowała z tym walczyć – usiłowała wyjść na przysłowiową prostą, zacząć wreszcie żyć. I ona przede wszystkim żałowała tego, jak potraktowała Bellę. Owszem, nie widziała niczego złego w strachu o rodzinę – przecież to oczywiste! – ale jednocześnie źle było jej z tym, jak rzuciła się na młodą wampirzycę. Wiedziała, że Bella przecież też była zagubiona, też nie oswoiła się jeszcze ze wszystkim, mogła nawet w każdej chwili przestać kontrolować siebie samą! I ta Leah zamierzała wampirzycę przeprosić.

Tylko że była też druga Leah. Sucha, sarkastyczna, zapatrzona we własne cierpienie, nienawidząca świata. I ona wiedziała, że gdyby tylko mogła cofnąć się w czasie, niczego by dzisiaj nie zmieniła. Bo pijawce się należało, i to od dawna!

I ta druga Leah stopniowo wygrywała.

Sama nie wiem, czym to było spowodowane – może to jakiś rodzaj szoku? Grunt, że ludzkie odruchy, jakie opanowały mnie na parę minut, odpływały ode mnie coraz dalej, zagłuszane przez kolejną falę złości. Za co ja mam ją przepraszać?! Prawie zabiła mi brata, do cholery! Jeśli oni widzą coś złego w mojej reakcji, to chyba z nimi jest coś nie tak!

No i deliberowałam sama ze sobą, nieubłaganie zbliżając się do posiadłości Cullenów i z każdym kolejnym krokiem mając mocniejsze wrażenie, że już kompletnie nie wiem, co powinnam ze sobą zrobić. Z jednej strony chciałam, żeby wszystko było w porządku – nie uśmiechało mi się mieszkanie ze złymi na mnie wampirami, nie cierpiałam dusznej atmosfery, jaka panuje, gdy domownicy nie mogą znieść się nawzajem – ale z drugiej miałam ochotę jeszcze raz wsmarować pijawkę w glebę. Tylko tym razem na dobre.

No, w sumie która moja opcja by nie przeważała, i tak pragnęłam zrobić coś raczej dla własnej satysfakcji, niż dobra ogółu. Tylko ciekawe, co ja powiem Alice? Jakoś się chyba nastawiła, że zrobi ze mnie miłego szczeniaczka, i teraz pewnie ciężko będzie wybić jej to z głowy. A na to, że zapomni, nie ma raczej co liczyć. Jedyna moja nadzieja w tym, że nie weźmie sprawy w swoje ręce, tylko zostawi wszystko mi.

I jeszcze te całe urodziny... No nie powiem, żebym miała jakąś szczególną ochotę na adorowanie kogoś, kogo przed momentem mało nie zabiłam, ale chyba się z tego nie wykręcę.

Dotarłam do domu chwilę przed wampirami. Zamiast skierować się do drzwi, przed którymi zostawiłam złożone ubrania, na moment jeszcze zajrzałam do salonu przez przeszkloną ścianę. Seth nadal spał na kanapie, a Bella i Edward przytulali się, zachwycając malutką dziewczynką. Dziecko już spało, wykończone nadmiarem wrażeń, lecz jego rodzice nie wyglądali na takich, co by zamierzali respektować jego ciszę nocną.

Patrząc na nich, poczułam coś dziwnego. Zakłuło mnie w okolicy serca, oddech urwał mi się na moment, gdy w jednej chwili uświadomiłam sobie, że nigdy czegoś takiego nie doświadczę. Szczęśliwa miłość? Wspaniały mężczyzna, będący ucieleśnieniem wszelkich moich skrytych marzeń? Związek po kres wieczności, którego samo istnienie sprawi, że będę każdego ranka budzić się z uśmiechem? Doskonale wiem, że to nie dla mnie. Nie, nie mam pojęcia, skąd to wrażenie, ale... ja po prostu czuję, że to nie dla mnie. W końcu ktoś musi cierpieć, żeby inni byli szczęśliwi... Ta świadomość jest przerażająca. Nie smutna, nie przykra, nie przyprawiająca o płacz, tylko właśnie przerażająca.

Straciłam faceta, którego kochałam nad życie. Nie wiem, co było ze mną nie tak, ale coś musiało, skoro wpoił sobie Emily, nie mnie. Gdyby było ze mną wszystko w porządku, padłoby na mnie, prawda? A nie na moją kuzynkę... Straciłam też ojca. Ba, że straciłam – ja go zabiłam! To przeze mnie jego serce nie wytrzymało! Straciłam nawet szanse na przyjaźń – choć po cichu miałam nadzieję, że chłopaki ze sfory przyjmą mnie jak swoją, czekało mnie oczywiste rozczarowanie. Zawsze byłam dla nich intruzem, kimś, kogo przy sobie nie chcieli, lecz mieli za dużo taktu, by powiedzieć o tym wprost. Problem w tym, że siedząc im nieustannie w głowach, takie rzeczy się po prostu wie, nikt nie musi przedstawiać sprawy dosłownie. Skoro nawet oni traktowali mnie jak zbędną, to gdzie tak naprawdę przynależę?

Czarny księżycOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz