Rozdział 10

120 14 6
                                    

Gdy się obudziłam, było jakoś dziwnie.

I nie chodzi nawet o to, że sądząc po pozycji słońca, mogła być jakaś dwunasta, choć nie przypominam sobie, kiedy ostatni raz wstałam o takiej porze. Ta dziwność z pewnością wynikała z tego, że doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że w domu znajduje się dziewięć osób, a słyszałam jedynie delikatne trzepotanie serduszka małej dziewczynki. Nikt nie oddychał, nikt nie rozmawiał – rany, przecież oni nawet się nie ruszali! Dopiero teraz z pełną mocą uświadomiłam sobie, że właściwie mieszkam z żywymi trupami. Odrobinkę niedobrze mi się zrobiło.

Chwilę jeszcze kotłowałam się na łóżku, nie mogąc zmusić do wstania. Choć wychodziło na to, że spałam czternaście godzin, nie chciałam opuszczać cudownie miękkiego materaca. Miałam jakieś głupie wrażenie, jakbym była w tym obłędnie wygodnym łóżku zupełnie bezpieczna, jakby całe zło świata nie mogło mnie dosięgnąć, jakby kuta, metalowa rama potrafiła stanąć mu na przeszkodzie. Wreszcie jednak własny żołądek wygrał ze mną nierówną walkę, głośnym burczeniem przypominając, że stanowczo zbyt dawno niczego nie dostał i grożąc, że zaraz zajmie się trawieniem siebie samego, jeśli to się nie zmieni. Nie uśmiechało mi się to, więc wreszcie wzięłam z szafy pierwszą kieckę, jaka się nawinęła, i ruszyłam do łazienki, by choć mniej więcej ogarnąć się przed śniadaniem.

Po co wampirom łazienka? Zanim się tutaj przeprowadziłam, byłam po prostu pewna, że albo dawno już przerobili to pomieszczenie na dodatkowy pokój, albo jest jedynie symboliczną, maleńką klitką, pachnącą zaduchem i witającą grubą na kilka centymetrów warstwą kurzu. A tu? Nawet kafelków zwykłych nie mogli położyć. Ściany i podłogę okrywało coś, co jak na moje oko było prawdziwym, żyłkowanym marmurem – białym z różowawym połyskiem. Wielka wanna na nóżkach zachęcała, by wleźć do niej i nigdy już nie wychodzić, dywanik był tak miękki, że stopy zapadały się w nim prawie po kostki, a prostokątne lustro tak nieskazitelnie czyste, że byłam pewna, że jeśli tylko przejrzę się w nim dokładniej, to zobaczę swoją duszę. O ile ją mam. Wąska półeczkę pod nim zastawiał cały rząd różnobarwnych flakoników z perfumami. Wampiry nie potrzebują innych kosmetyków, więc Alice i Rosalie pewnie tym to nadrabiały. Mi taka ilość starczyłaby na kilkaset lat z hakiem. Szczerze, to odrobinę mnie to zdziwiło, bo zawsze wydawało mi się, że wampiry mają zbyt czuły węch, by skraplać się jeszcze czymś takim, ale widocznie mało jeszcze wiem.

Umyłam się i ubrałam, jeszcze kilkukrotnie biorąc pod uwagę zrezygnowanie z wysiłków i powrót do łóżka. Niestety doskonale wiedziałam, że przecież nie pojawiłam się tutaj po to, by się lenić, tylko by pomóc Cullenom obmyślić dobry plan ochronienia Renesmee. To, że raczej mi się nie chciało, nie miało tu nic do rzeczy.

Uznawszy, że kontemplowałam swoje lenistwo stanowczo za długo, wzięłam się w garść i wyszłam na korytarz. Tylko problem w tym, że zrobiłam to na tyle szybko, że pomimo swojego nadludzkiego refleksu zwyczajnie w kogoś wlazłam.

A tym kimś okazała się Rosalie.

Blond wampirzyca odskoczyła ode mnie jak oparzona, skrzywiła się w potwornym grymasie i ostentacyjnie zatkała nos. Parsknęłam szczerym śmiechem na ten widok i palnęłam bez wahania:

– Nie marszcz się tak, bo ci jeszcze zostanie.

Zasyczała na mnie, ukazując zęby, więc odpowiedziałam jej najgłębszym wilczym warkotem, na jaki tylko mogłam zdobyć się w ludzkim ciele, i odeszłam kilka kroków. Już miałam wejść do swojego pokoju, by zostawić w nim rzeczy i poczekać, aż ta niechciana przeszkoda ruszy się na tyle, bym mogła o niej zapomnieć, gdy usłyszałam:

– Po co tu przyjechałaś?

– Chyba nie rozumiem – odparłam beztrosko. Nie zamierzałam dać się wciągnąć w bezsensowny dialog.

Czarny księżycOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz