Przed 11.

113 20 33
                                    

Po nieco nieudanym wyjściu do teatru na pokaz Jimina oczywiście nie było nawet mowy o szybkim powrocie do domu. Dzisiejszy trening choreografii i tak miałem przesunięty na wieczór, jednak czekała mnie jeszcze długa litania na temat braku odpowiedzialności z ust Felixa, a także szereg pouczeń od samego szefa. Wiedziałem przecież, że nie była to zbyt bezpieczna wycieczka, ale czy czasami nie można było naciągnąć tych sztywno przestrzeganych zasad? Ja i tak nie miałem już za wiele do stracenia, więc jedynie machnąłem na to wszystko ręką i uśmiechnąłem się pod nosem. Przy okazji planowałem przekazać producentom moje zgromadzone przez ostatnie tygodnie utwory i uprzednio czekając, aż jeden z ochroniarzy odprowadzi mnie bezpiecznie do auta, udałem się prosto pod gmach wytwórni Big Hitu. Zawitałem jeszcze do gabinetu blondwłosego chłopaka, a ponieważ ten czekał tam już na mnie od dłuższego czasu, momentalnie rzucił mi zdenerwowane spojrzenie.

-Czyś ty zwariował?! Dzwoniła do mnie ochrona z teatru i już wszystkie media o tym piszą! Tak trudno było powiedzieć, abym pojechał z tobą? - chłopak o mało co nie zagotował się z nerwów, a jego policzki aż paliły się czerwienią.

-Cześć, Felix. Miło cię widzieć. - mruknąłem pod nosem i usiadłem obok niego. - Raz w życiu chciałem zrobić sobie małe wyjście, a ty już panikujesz. Nie było czasu na dzwonienie do ciebie. I tak ten pokaz to była bardzo spontaniczna decyzja i nic mi się nie stało. Wszystko jest pod kontrolą.

-Cały staff już odchodził od zmysłów, czy coś ci się nie stało, a ty mówisz, że to nic takiego? Jesteś cholernie dziecinny, Yoongi. Naucz się w końcu żyć takim życiem, jakie przyszło ci prowadzić. Tutaj nie ma miejsca na szczeniackie zachowania.

-Ta, kiedyś się nauczę... - powiedziałem cicho pod nosem i starałem się nie brać zbyt personalnie ostatnich zdań Felixa. W głębi ducha wiedziałem jednak, iż ten miał rację. Przecież powinienem dostosować do odpowiedzialności, której zawsze tak bardzo starałem się unikać. - Tak w ogóle to mam kilka gotowych utworów. Są na tym pendrive'ie. Może coś z nich nada się na album?

-Nie mi to oceniać. Idź do Sihyuka i z nim przedyskutuj takie sprawy. - starszy odburknął wciąż rozdrażniony i pochylając się na plikiem kartek zasugerował, bym zniknął mu już z pola widzenia. Schowałem więc pendrive'a do kieszeni swoich spodni i zamykając drzwi od gabinetu, ruszyłem w drogę do pokoju szefa. Był on wyjątkowo uzdolnionym, jednakże cholernie wymagającym człowiekiem i gdy tylko coś nie pasowało mu nawet w najmniejszym stopniu, nie zawahał się wylać z siebie całego wiadra pomyj. Przełknąłem więc nieznośną gule w gardle i pukając w drewniany panel drzwi, po chwili moim oczom ukazał się siedzący przy biurku mężczyzna. Przeglądał jakieś artykuły na komputerze, jednak widząc jeden z nich, aż miałem ochotę wybiec z tego dusznego jak nigdy gabinetu.

-Gratuluję, gówniarzu. Już wszystkie strony plotkarskie piszą, jakiego debila z siebie zrobiłeś. Zadowolony jesteś z siebie? Tego chciałeś? - Bang wbijał mi szpilki swoim piorunującym wzrokiem, dlatego wziąłem głęboki oddech i siadając na pobliskim krześle, odpowiedziałem.

-Już miałem o tym pogadankę z Felixem i rozumiem swój błąd. Więcej się to nie powtórzy, możesz być pewny. Jeśli nie przeszkadzam, to chciałem tylko abyś w wolnym czasie zerknął na te piosenki, które... - nie zdążyłem nawet dokończyć zdania, bo starszy momentalnie wyrwał mi kawałek plastiku z dłoni i niemalże miażdżąc go w ręce, dodał.

-Że ty masz jeszcze czelność przychodzić tutaj z tym chłamem! Wiesz co ci powiem, Min? Jesteś gównianym muzykiem. Jedyne, do czego się nadajesz, to żeby wsadzić cię w jakiś popowy utwór na Music Bank i żebyś pouśmiechał się sztucznie do tych rozwydrzonych nastolatek. Z takimi tekstami do może idź sobie na ulicy grać, a nie do tak poważnej wytwórni jak BH. Znikaj mi z oczu i więcej nawet nie przynoś tych cholernych piosenek. - w tym momencie Sihyuk niemalże wybuchnął z nerwów i rzucając mojego plastikowego pendrive'a na ziemię, rozdeptał go na drobny mak swoimi masywnymi butami. Otworzyłem więc buzię ze zdumienia i nie mogąc uwierzyć w to, czego właśnie dokonał starszy, po prostu stałem tam zupełnie oszołomiony. Moje miesiące pracy, moje tygodnie prób i błędów, moje nieprzespane godziny w studio. To wszystko prysło niczym mydlana bańka w ciągu ułamka sekundy. Aż poczułem swoje drżące z żalu dłonie i nie zastanawiając się dłużej, wyszedłem w milczeniu z pokoju szefa. Nie miałem nawet sił na uronienie łez. Jedynie łomoczące niczym stado koni serce utwierdzało mnie w fakcie, że wciąż jeszcze żyję. Skierowałem się więc do swojego studia i trzaskając głośno drzwiami, od razu opadłem na skórzany fotel przy stole. Zacząłem wyciągać po kolei wszystkie butelki z alkoholem, jakie tylko miałem pochowane w szafkach i zauważając na dnie zwiniętego blanta, od razu odpaliłem go w swoich ustach. Chciałem być sam. Tylko ja i ten cholerny ból głowy, mieszający się z gorzkim posmakiem marihuany w gardle. Bo przecież wszyscy mieli rację, a to tylko ja wciąż tkwiłem w przekonaniu, że kiedyś całe moje życie się unormuje. Że to tylko chwilowa burza, która po chwili odsłoni przede mną piękny lazur bezchmurnego nieba. Jednak tutaj wciąż padał deszcz i wypłukiwał ze mnie ostatnie resztki człowieczeństwa. Prychnąłem więc pod nosem z własnej głupoty i upijając sporego łyka whiskey, odwróciłem się w stronę wielkiego zegara na ścianie. Za pół godziny miałem mieć trening z Parkiem, jednak nie zamierzałem nawet się tam pojawiać. Czy go wystawię? Zapewne tak. Jeśli jednak miałbym pokazać mu się w takim stanie wolałbym, aby nie zobaczył mnie wcale. Spędziłem zatem kolejne minuty nad wypełnioną miedzianym napojem szklanką i tracąc już nieco świadomość własnego bólu, po chwili zapragnąłem udać się na wieczorny spacer. Moje nogi ledwo prowadziły mnie do przodu, jednak to już nie miało znaczenia. Choćbym miał się przewrócić prosto na twarz, zedrzeć skórę z łokci i poobijać kolana, i tak nie upadłym niżej, niż zrobiłem to kilka chwil temu. Na przemian śmiałem się pod nosem i wycierałem mokre ślady łez na policzkach, ale nie było we mnie już nawet nuty wściekłości. Tylko żal i pustka prześwietlały moje zgniecione serce, które wciąż szukało wyjścia od tego stłumionego wewnątrz bólu. I miałem zostać sam do końca tej obrzydliwie ciepłej nocy, gdyby nie nagły widok dobrze mi znanego chłopaka, stojącego właśnie przed wejściem do wytwórni. No tak, mogłem się spodziewać, że go tutaj spotkam. Zapewne czekał na mnie, aż w końcu pojawię się na sali treningowej. Niedoczekanie.

Nobody's watching Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz