XXIX. Pod tym samym niebem

1K 31 429
                                    

Rozdział XXIX

Pod tym samym niebem

Znajdowała się na zimnym zamkowym korytarzu. Przejmujący podmuch wiatru sprawił, że zadygotała, a niemiłe odczucie wzmogło dziwne wrażenie, że nie jest sama. Rozejrzała się dokoła z niepokojem, gdy nagle jakaś ciemna postać, która nie wiadomo, skąd się pojawiła, chwyciła ją za rękę. Aż coś zakłuło ją w piersi ze strachu i próbowała wyrwać swą drobną dłoń, ale tajemnicza osoba chwyt miała mocny.

-Kim jesteś? - wyjąkała.

-Teraz pójdziesz ze mną - odpowiedział ponury głos. Mogłaby przysiąc, że już kiedyś go słyszała.

Ze strachu jakby utraciła siły i dała się bezwolnie prowadzić przez korytarz. Dostrzegła, że tajemnicza postać twarz ma przesłoniętą kapturem. Dłuższą chwilę szli w milczeniu, gdy nagle spostrzegła, że nie jest już w dobrze znanej sobie warowni. Stała oto pod murami jakiejś twierdzy. Wiał przenikliwy, zimny wiatr, znów zadygotała, a ciemne, rozpuszczone włosy opadły jej na twarz. Usłyszała w oddali krakanie wron i kruków, a obok siebie - jakiś głos.

-Patrz! Patrz! - towarzysz syknął nieprzyjemnie i szarpnął ją za rękę. - Patrz!! -podniósł głos, a ona drżącą ręką odgarnęła włosy z twarzy i podniosła głowę.

Na haku wbitym w mur wysokiej wieży wisiało... Wisiał ktoś. Ktoś,kogo twarzy nie mogła poznać, przykryta była ciemnym materiałem. Ktoś w gronostajowym płaszczu i koronie. Koronie królowej Węgier.

W jednej chwili zrobiło się jej zimno i gorąco. Dreszcz strachu wstrząsnął drobnym ciałem młodej niewiasty. Przerażona odważyła się spojrzeć na towarzysza.

-Czy to jest...

-Tak - zimny, cyniczny głos spod kaptura był wyprany ze wszelkich emocji. - Rachunki zostały wyrównane - postać uniosła kaptur ukazując straszliwą, zakrwawioną, wykrzywioną w przedśmiertnym grymasie twarz. Twarz niedawnego uzurpatora, który...

-Niee!! - krzyknęła, podrywając się z poduszek i zachłystując się powietrzem. - Nie!! - drżącymi dłońmi wyplątała się z pierzyny i stanęła trzęsącymi się nogami na zimnej posadzce. Dygotała tak, że nie była w stanie przejść więcej niż kilka kroków. Opadła oddychając ciężko na najbliższe krzesło. Czy zaraz ktoś nie wtargnie do jej komnaty? Czy we własnym zamku może się jeszcze czuć bezpieczna? Poczuła, jak po plecach spływa jej strużka potu. Wstała i sprawdziła, czy drzwi od komnaty są zamknięte. Dla pewności zabarykadowała się jeszcze dwoma krzesłami. Maria z Andegawenów już od dłuższego czasu żyła w poczuciu zagrożenia. Odkąd zginął Karol z Durazzo - niedawny uzurpator, a na zamek docierały pogłoski o niechęci i spiskach Chorwatów pierwszy raz odkąd żyła, czuła tak wielką niepewność. Upiła łyk wody z kryształowego kieliszka, by zwilżyć suche jak wiór gardło i spieczone usta. Po chwili usiadła w łożu. Dlaczego to wszystko musi być takie trudne? - westchnęła, ale zaraz skarciła samą siebie. Tak nie przystoi przecież królowi, ojciec zawsze to powtarzał, a Maria przecież miała być królem. Tak naprawdę jednak nigdy nim nie była. Najpierw regencję objęła królowa Elżbieta ze względu na młody wiek córki, potem koronę bezprawnie przejął Karol, po nim władzę znów zaczęła dzierżyć Bośniaczka.

Poczuła się lepiej, ale wciąż nie mogła zasnąć. Jej wzrok padł na leżący na etażerce pergamin. List od Jadwigi. No, właśnie, Jadwiga. A może lepiej byłoby gdyby to ona została na Węgrzech? - pomyślała Andegawenka. - Zawsze była odważna, niczego się nie bała i wiedziała, co zrobić.

Wróciła do lektury listu, którego treść znała niemal na pamięć. Jadwiga miała dar pisania listów i opisywane wydarzenia wydawały się tak namacalne, że wywoływały w Marii silne i sprzeczne uczucia. Z jednej strony nie mogła opanować żalu i zazdrości gdy czytała o księciu Jogaile, jak szanuje, dba i miłuje jej siostrę. Gdyby to pisał ktoś inny nie uwierzyłaby, że Litwin okazał się ukochanym niczym z romansów, w których zaczytywała się z Jadwigą po kryjomu. Tymczasem Zygmunt, do którego wzdychały panie na dworach w całej Europie zdecydowanie nie dorównywał temu, co o nim mówiono. Maria wzdrygnęła się na wspomnienie oblężenia Pożonia i wymuszonych przez Luksemburczyka zaślubin, wypowiadanej cynicznym tonem przysięgi, uczty weselnej, która wydawała się jej raczej stypą i oczu małżonka, które patrzyły na nią jak na nabyty na targu cenny towar. W czym Jadwiga jest lepsza, że Jagiełło naprawdę ją kocha? - przeszło jej przez głowę, a gorzka łza spłynęła prosto na zapisany równym pismem papier. Zaraz jednak zganiła się w duchu za tę myśl. Przecież to nie od nich zależały mariaże, a i nie sposób było się nie ucieszyć szczęściem siostry.

Jadwiga i JagiełłoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz