6. Poranne łzy.

255 19 3
                                    

Do Viviene zadzwoniła bliska znajoma, która teraz sprawowała pieczę nad Vent écologique. Potrzebowała ona dokumentacji z ostatniego miesiąca, a dzisiaj był ostateczny termin na złożenie papierów, ważnych dla całej działalności.

- Przecież już dawno je wypełniłam - odparła nieco podenerwowana.

- Nie mamy ich w systemie. Może myślisz o innych - zasugerowała Suzann.

- Nie, jestem pewna, że... Timon! - krzyknęła olśniona. - Kazałam zeskanować je Timonowi. Sprawdź jego biurko - poleciła.

- Dobra. Poczekaj, nie będę się rozłączać. - Zaczęła szukać, co dało się domyślić przez charakterystyczny szelest kartek. - Nie... Tu nigdzie ich nie ma. Może zabrał je do domu, bo tu ich nie widzę.

- Przedzwonię do niego, żeby je przyniósł.

- On przychodzi dopiero za godzinę, a... - nie dokończyła.

- W takim razie załatwię to osobiście, o nic się nie martw Suzanne, przy dobrych wiatrach będę za dwadzieścia minut.

- To czekam, pa kochana.

Wsiadła w samochód i podjechała pod kamienicę narzeczonego. Była zła, że tak się ociągał i zapomniał o tych ważnych dokumentach. Dlaczego ona musi o wszystkim myśleć? Dobrze, że mam jeszcze taką Suzann. Zapukała do drzwi, lecz nikt nie otwierał. Zastukała mocniej. Nic.

- Timon! Otwieraj te cholerne drzwi! Timon! - krzyczała, tak głośno, że sąsiad spod czwórki wyjrzał za próg sprawdzając co się dzieję.

Usłyszała szmer po drugiej stronie, odgłos otwieranego zamka i skrzypot drzwi.

- Vivien, co się stało? - Ujrzała zmieszanego Timona, który musiał dopiero wstać, ponieważ miał na sobie tylko bokserki.

- Potrzebuję dokumentacji z ostatniego miesiąca. Miałeś ją zeskanować i od razu zwrócić. - Skrzyżowała ręce na piersiach. Czy on ma malinkę na obojczyku? Nie, to niemożliwe, pewnie siniak.

- A-a-a - pomyślał. - No tak. Poczekaj. - Chciał zamknąć drzwi, ale Vivien prześliznęła się zręcznie i weszła do środka.

- Pośpiesz się - poganiała. - Gdzie je masz?

- Poczekaj. - Widziała, że był nieco roztargniony i zdenerwowany. Nie wiedział gdzie utkwić wzrok, gdzie umieścić ręce.

Drzwi od łazienki się otworzyły i ku jej zszokowaniu, zobaczyła w nich Margot Pussin. Tak, tą Pussin, z którą miała zawiązać współpracę i która jej odmówiła.

- Timon!? - krzyknęła widząc przed sobą półnagą kobietę, owiniętą zaledwie pościelą. - Jak mogłeś!?

- Vivien. Posłuchaj. - Doskoczył do niej trzymając w ręku dokumenty. - To nie tak jak myślisz.

- Naprawdę!? Brzydzę się tobą! - Wyrwała mu papiery z ręki. - Jesteś zwykłym chujem! - Śliznęła mu z liścia w twarz.

Wybiegła z mieszkania i wsiadła pośpiesznie do samochodu. Chciała być jak najdalej od tego człowieka. Chciała nie zobaczyć tego, nie poczuć. Zranił ją. Wbił nóż prosto w serce. Wyrządził ból, który targał emocjami jak wicher drzewami lub żaglami na wzburzonym morzu. Może te dwa tygodnie nie były dla nich najlepsze, może ten okres nie był nadzwyczaj miłosny, ale to nie znaczy, że mógł posunąć się do takiego czynu.
Prowadziła cała roztrzęsiona. Z trudem zwracała uwagę na stojące znaki. Dlaczego wszystko się waliło?
Jej firma, związek... i pomyśleć, że chciała spędzić z nim resztę życia.

- Tu są wszystkie papiery. - Wręczyła je przyjaciółce. - Wiesz co z nimi zrobić.

Suzanne spojrzała na nią i dostrzegła napuchnięte oczy.

Przekorny los ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz