15. Każdy może się potknąć.

178 16 2
                                    

Vivien wróciła do domu. Położyła karton na ziemi i poszła do kuchni, gdzie miała schowane wino na specjalną okazję. Ta była idealna. Trzeba oblać utratę firmy. Schrzaniłam wszystko. Starałam się, aby utrzymać ją na poziomie, a tak naprawdę doprowadzałam na wymarcie. Jestem świetnym przedsiębiorcą. Nie znam nikogo lepszego. Kto w ogóle pozwala na swoje bankructwo?

Viviene Daquin.

Tak, tylko ja. A gdyby tak upić się i już więcej nie obudzić? Otrząsnęła się z tych niedożecznych myśli i przechyliła butelkę ani nie myśląc o nalania sobie do kieliszka.

Rankiem z przyzwyczajenia wstała wcześniej. Zanim ogarnęła, że już nie ma gdzie pracować, była przy samochodzie. Wróciła z powrotem ciągnąc nogi. Co ja mam teraz zrobić? Wróciła do samochodu, mając w głowie obrany nowy kierunek. Potrzebowała się wyżalić, wylać wszystkie brudy, które ciążyły na jej sumieniu. Po dotarciu na miejsce zadzwoniła dzwonkiem, zwiastując swoje przybycie. Nie czekając długo, zobaczyła przed sobą Annette, która ze zdziwieniem, ale i zarazem z matczyną radością, zaprosiła ją do środka. Zaraz udały się do kuchni, gdzie napoiły się herbatą.

- Mamo... - zaczęła, czując się w tym momencie jak dziecko. - Zrobiłam głupstwo i to nie jedno.

- Córcia, każdy popełnia błędy. - Usiadła obok. - Chodzi o Timona? - zgadywała.

- Po części tak, ale... - Ciężko było jej przyznać się do kłamstwa. - Timon mnie zdradził, a mężczyzna którego poznałaś jest, to znaczy był moim znajomym.

Z przekąsem i nutką uśmiechu spojrzała na córkę.

- Poczułaś coś do niego? - zapytała.

- Sama nie wiem. Chodzi o to, że oszukiwałam go od samego początku i po waszym wyjeździe dowiedział się prawdy.

- Słońce. - Złapała jej dłoń i zamknęła w matczynym uścisku. - Jeżeli zależy mu na tobie, to ci wybaczy. A powiem ci, że on jest albo dobrym aktorem, albo nie jesteś mu obojętna.

Viviene opowiedziała o utracie firmy i zatrudnieniu u La Mettrie. Annette wysłuchała jej ze spokojem i pokrzepieniem. Rozumiała ją i nie zamierzała wytykać jej błędów, które sama doskonale wyłapała. Była uradowana, że córka przyjechała do niej, aby wyznać swoje błędy, okłamywała ich, ale każdy człowiek musi czasami coś nawywijać.

Viviene wypiła herbatę i westchnęła czas na rozmowę z ojcem, która z pewnością nie będzie tak łatwa jak z Annette. Poszła do ogródka, gdzie przesiadywał większość czasu. Aktualnie zastała go sadzącego krzewy borówki i aronii.

- Tato... - zaczęła niepewnie.

- O Viviene! Szybko nas odwiedziłaś. - Przytulił ją. - Czyżbyś stęskniła się za nami?

- Zawiodłam cię. - Spuściła głowę.

- Co się stało?

- Straciłam firmę. - Odsunęła się. - Jest mi cholernie wstyd, okłamałam was. Zawsze uważaliście mnie za idealną córkę, byliście dumni, wskazywaliście mnie jako autorytet dla Babette, a ja wszystko schrzaniłam. Nie jestem wcale odpowiedzialna. Nie potrafię prowadzić biznesu. Straciłam...

- Vivien, spójrz na mnie - powiedział spokojnie. - Nie tylko ty ponosisz winę. Myślę, że za bardzo na ciebie naciskaliśmy z matką. Zawsze chcieliśmy, abyś była we wszystkim najlepsza, abyś wspięła się w górę i osiągnęła szczyt, i to był nasz błąd.

- Nie, przecież to ja pozwoliłam na swój upadek. To nie wasza wina.

- Nasza, bo wychowaliśmy cię, narzucając ci tylko sukces. Nie pozwalaliśmy ci na błąd, przez co ty też nie dopuszczałaś się na straty. I jestem z ciebie dumny, bardzo, nawet teraz. Ile ludzi osiąga tyle co ty?

- Ale ja to wszystko straciłam. - Ponownie spuściła głowę, było jej wstyd.

- Każdy może się potknąć, jeden bardziej, drugi mniej. To są życiowe lekcje, dzięki którym uczysz się walczyć. - Usiadł na ławeczce i poklepał miejsce obok. - Zapewne czujesz teraz złość do siebie i sądzisz, że nic już ci nie wyjdzie. Nie myśl tak. Musisz zacząć od nowa. Spojrzeć na to świeżym okiem, dlatego powinnaś teraz odpocząć i naładować baterie, aby powstać, i udowodnić samej sobie, że dasz radę.

- Kocham cię, tato. - Rozpłakała się. - Przepraszam i dziękuję.

- Nie przepraszaj. Ja też cię kocham i pamiętaj, że cokolwiek zrobisz, będę cię wspierał.

Vivien cały dzień spędziła w rodzinnym mieście. Była im niezmiernie wdzięczna.
Odjeżdżała z poczuciem wiary. Wiary w siebie, w swoje możliwości. Spakowała wszystkie swoje rzeczy i załadowała samochód. Sama była zdziwiona, że tyle tego miała. Napisała jeszcze do firmy wystawiające mieszkania na sprzedaż i ostatni raz oglądając się za siebie, wyszła. Potrzebowała przerwy, tata miał rację, musiała naładować baterie.

Już miała wjeżdżać na autostradę, lecz w ostatniej chwili zawróciła, zjeżdżając na wyłączony ze strefy ruchu pas. Musiała coś jeszcze zrobić.

Znalazła się pod mieszkaniem Nicolasa. Był w środku, bo widziała światło mieniące się w oknie. Weszła po murowanych schodach, które prowadziły do jego bram. Stanęła przed stalowymi drzwiami i wezbrała powietrza w płucach. Zapukała.

- Hau-hau! - zaszczekał Gaston.

- Już idę! - usłyszała jego głos.

Znieruchomiała. Zdała sobie sprawę, że nie wiedziała co ma mu powiedzieć. Co ja tu w ogóle robię? Powiem mu, że wyjeżdżam? Że żałuję? Przeproszę? Już go przepraszałam i na nic to się zdało. Nawet pogorszyłam sytuację. On pewnie nie chce mnie teraz widzieć. Wycofała się. Zbiegła na dół, znikając w ciemnym mroku.

Nicolas otworzył drzwi, zastanawiając się kogo tu nosi. Rozejrzał się po klatce nikogo nie zastając.

- Dzieciaki, tylko żarty im w głowie.

Już chciał zamykać, kiedy z mieszkania niespodziewanie wybiegł czworonożny przyjaciel.

- Gaston! Do nogi! Wracaj!

Pobiegł za nim na dół. Było już ciemno, lampy oświetlały ulice i chodniki.

- Gaston!

Rozejrzał się za psem, lecz nigdzie go nie widział. Zagwizdał, wołał, nawoływał, zwoływał, krzyczał, wykrzykiwał, wydzierał się, wrzeszczał - na próżno.
______________________________________

Obrazki w mediach autorstwa @codzienneinspiracjeimotywacje💜

Przekorny los ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz